25 lutego, 2014

rozdział osiemdziesiąty drugi.

Leżałam w ramionach mojego ukochanego skąpana w ciepłym słońcu. Wyciągnęłam dłoń wkładając ją w smugę promieni słonecznych. Na skórze zaczęły tańczyć tęczowe plamki. Jak idealnie. Jak w tych wszystkich ckliwych komediach romantycznych.
- Interesujące, no nie?
Lekko podskoczyłam kładąc rękę na klatkę piersiową Diega.
- Myślałam, że śpisz - wyszeptałam.
- Rzadko kiedy śpię, czasami lubię po prostu leżeć z zamkniętymi oczami, myśleć, nie ruszać się i po prostu upajać się pięknem ciszy.
- To wspaniałe.
Cicho się roześmiał.
- To żałosne, ale jak się nie jest zmęczonym to to jedyne co pozostaje.
Oparłam się na przedramionach wpatrując się w jego piękne tęczówki.
- Jesteś pewna? - Poważnie zapytał.
Zamknęłam oczy.
- Nigdy niczego nie jestem pewna. Nigdy nie byłam, ani też nigdy nie będę - lekko się uśmiechnęłam. - Ale to jedyne czego teraz chcę.
Delikatnie odgarnął mi włosy z oczu.
- Z chęcią wymazałbym ci pamięć.
Szybko otworzyłam oczy.
- Co?
Roześmiał się.
- Żebyś nie pamiętała, że w taki sposób ci się oświadczyłem. To powinno wyglądać zupełnie inaczej. Z pierścionkiem, kwiatami i w ogóle.
Delikatnie go pocałowałam.
- Nie potrzebnie. Zaręczyny z zaskoczenia biją wszystko inne na głowę. Chętny na śniadanie?
- Pewnie - przeciągnął się.
Szybko ubrałam się w dresy i związałam odrastające, ciemne fale. Nie chciałam nawet myśleć o moim porannym oddechu.
Moje chęci i zdolności kulinarne zaczynały się na płatkach z mlekiem, a kończyły na jajecznicy. Więc wsypałam czekoladowe płatki do misek szybko zalewając je mlekiem.
- A oto i wyrafinowane danie twojej przyszłej żony! - Roześmiałam się wchodząc do pokoju.
Wręczyłam mu miseczkę. Wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.
- Chyba załatwię ci lekcje gotowanie kochana.
Uderzyłam go lekko łyżką.
- Sam sobie wybrałeś narzeczoną.
- I jestem z tego zadowolony - lekko mnie pocałował. - Jedziemy na miasto?
- Czemu nie - wzruszyłam ramionami.
Diego wydawał się wielce zadowolony z tego faktu.
- Co jest?
- Nic, nic - szeroko się uśmiechnął.
Uniosłam podminowana brew, jedynie wzruszając ramionami. I tak nic z niego nie wyciągnę.
Odstawiłam puste naczynie na stolik i skierowałam się powoli do garderoby.
- Ile mi dajesz czasu?
- Godzinkę - uśmiechnął się.
Znalazłam prześliczną, białą sukienkę na ramiączkach. Cała była w malutkie, czerwone różyczki.
Chwyciłam czarne sandałki na obcasie. Szykując się w łazience usłyszałam, że Diego jak nakręcony rozmawia z kimś przez telefon. Tajemniczy chłoptaś z tego naszego aniołka.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Mogę? - Usłyszałam głos Alice.
- Wchodź - odblokowałam zamek.
- Jak tam? - Usiadła na umywalce przyglądając mi się podczas gdy ja usiłowałam się pomalować.
- Super, jedziemy na miasto.
- Uuu czyżby Diego zaprosił panią na kolejną randkę?
- Nie wiem. Wiadomo mi jedynie, że coś knuje. Cały czas pertraktuje z kimś przez telefon - wzruszyłam ramionami.
- To dość podejrzane.
- Dobra, ja lecę, do zobaczenia, mała! - Pocałowałam ją w policzek.
- Bawcie się dobrze!
Zeszłam na dół poprawiając szpilki. Diego już stał przy drzwiach. Jak zwykle wyglądał wspaniale. Skórzana kurtka, jego ulubiony i nieodłączny element ubioru. Wyższe wiązane buty i beżowy t-shirt. W całym pomieszczeniu dało się czuć jego drogą wodę kolońską.
- W końcu! - Uniósł ręce do góry.
Przewróciłam oczami.
W czasie jazdy nie odzywaliśmy się. Zadowolona z obrotu wydarzeń wpatrywałam się przez okno. Dobrze wyszło, pomyślałam. Wszystko się ułożyło, a my będziemy się kochać i wspierać jeszcze bardziej niż dotychczas. Na poboczu zostały ustawione białe tabliczki z wypisanymi na nich słowami. Jestem pewna, że nie było ich tu przy ostatniej mojej jeździe.
- Co to? - Zapytałam.
- Nie wiem. Może jakieś reklamy. Czytaj, ja prowadzę.
Nie zwróciwszy uwagi ominęliśmy już dwie z nich.
- Jeśli.
- Mnie.
- Kochasz.
- I.
- Chcesz.
- Tego.
- Równie.
- Mocno.
- Jak.
- Ja.
- Wyjdź.
- Za.
- Mnie.
Z niedowierzaniem spojrzałam na Diega.
- Tak jak powinno być od początku - szeroko się uśmiechnął wskazując coś przed nami.
Odwróciłam wzrok w tamtą stronę. Zauważyłam mnóstwo ludzi trzymających biało-czerwone balony. Nad nimi wznosił się transparent "Natalia&Diego". Wśród nich dojrzałam Morris'a. Pokręciłam zachwycona głową.
Diego szybko wyszedł z samochodu, a ja z otwartymi ustami nadal siedziałam w jednym miejscu.
Za rękę wyprowadził mnie z samochodu. Uklęknął na jedno kolano wyciągając zza siebie czerwone pudełeczko w kształcie serca.
- Więc? - Uśmiechnął się.
- Pewnie! Tak! Już ci przecież odpowiedziałam kretynie! Kocham cię! - Rzuciłam mu się na szyję, a w tle dało się słyszeć uradowane okrzyki i oklaski.
Włożył mi prześliczny, złoty pierścionek z kilkoma malutkimi oczkami. Nie wiem, może to były brylanty. Coś mi się lekko wbiło od wewnątrz pierścionka. Zmarszczyłam brwi.
- Malutkie serduszko, które zostawi ślad jak ściągniesz pierścionek, plus nasze imiona - pocałował mnie w policzek.
- Jest przepiękny! - Pocałowałam go wkładając w ten pocałunek całą moją miłość do niego.
Z dwóch stron podlatywały kobiety wręczając mi bukiety czerwonych róż.
- Jak to są zaręczyny, to ciekawa jestem ślubu! - Roześmiałam się.

24 lutego, 2014

rozdział osiemdziesiąty pierwszy.

Wpatrywałam się w niego nadal szeroko otwartymi oczami.
- Diego... Ja... Nie wiem... Diego, ja nie wiem. Jesteśmy młodzi...
- W porządku - wstał podnosząc koszulkę.
- Jesteś zły?
- Oczywiście, że nie - uśmiechnął się.
- To dlaczego się ubierasz?
- Chciałaś przez parę dni odsapnąć - pogłaskał mnie.
Siedziałam opatulona kocem z miną obrażonego dziecka.
- Ale przecież przed chwilą się kochaliśmy... W pewien sposób mi się oświadczyłeś. A teraz tak po prostu sobie pójdziesz? - Wskazałam drzwi.
- Będę w pokoju obok. I się nie denerwuj sama żeś tu przyszła - lekko mnie pocałował.
Usiłowałam go przyciągnąć do siebie, ale był szybszy.
- Ah, ta czystość przedmałżeńska - uśmiechnął się.
- Jest dwudziesty pierwszy wiek, coraz młodsze dzieci uprawiają seks.
Pokręcił głową.
- Co za czasy. Dobra, idę. Dobranoc - pocałował mnie w czoło. - Zastanów się...
Pokiwałam głową. Diego skierował się do drzwi.
- Kocham cię?
- Wiem, Nat. Wiem Aniołku - roześmiał się.
Rzuciłam w niego poduszką lecz zdążył wyjść. Uchylił jeszcze drzwi i wystawił język nadal się śmiejąc.
- Idź spać!
Opadłam zrezygnowana na łóżko. On mnie kocha. Mimo mojego charakteru, on mnie szczerze kocha. Teraz to wiem na pewno. Nigdy już nie zwątpię w jego uczucia i wierność. Oświadczył mi się, roześmiałam się jak głupia na tę myśl. Zaraz jednak krzyknęłam w poduszkę. Jak ja mogłam tak odpowiedzieć? To było bez sensu. Pacnęłam się w czoło. Przecież chcę za niego wyjść, chcę spędzić z nim resztę życia. Między innymi dlatego z nim uciekłam. Przecież bardzo dobrze znałam odpowiedź na jego oświadczyny.
Uchyliłam lekko drzwi. Impreza nadal trwała. Wciągnęłam spodenki i zawiązałam strój. Migiem zbiegłam na dół, omijając pijanych biedaków leżących na podłodze. Na kanapie siedziała Alice obściskując się z Morrisem. Pociągnęłam ją lekko za włosy. Zachichotała niczym barbie.
- Ej, laleczko, chodź na stronę - uśmiechnęłam się.
- Teraz? - Jęknęła.
- Tak, teraz. Mam zarąbiste news'y - poruszyłam brwiami.
Ostatni raz pocałowała Mo i już była przy mnie. Usiadłyśmy na schodach.
- No więc słucham - uśmiechnęła się zachęcająco.
- Zgadnij, kto się komu oświadczył.
Alice zaniemówiła. Siedziała nie poruszając się. Pomachałam jej przed oczami.
- Ziemia do Alisson!
- Dobra, już jestem - oprzytomniała. - Boże, super. Kochani tak się cieszę. Oczywiście będziemy świadkami o nic się nie martw! To będzie najlepszy ślub pod Słońcem - widząc moją minę Alice się zatrzymała. - Co jest? Chyba mi nie powiesz, że odmówiłaś?
Odwróciłam zmieszana wzrok.
- Kretynko! Co mu powiedziałaś?
- Że jesteśmy za młodzi...
Alice opadły ręce.
- Ale to nie tak, że tego nie chcę. Bo bardzo chcę za niego wyjść. Kocham go i chcę spędzić z nim życie. Ale tak jakoś mi wyleciało...
- Jutro rano widzę szczęśliwie zakochanych narzeczonych, zrozumiano?
Przewróciłam oczami.
- Dał ci chociaż pierścionek?
- Nie.
- Co?! To powiedz mu żeby się z nim postarał, bo skopię mu tyłek. Ma być ogromny, brylantowy no i przepiękny... I wyjątkowy tak jak wy dwoje - uścisnęła mnie.
- Dziękuję ci Alice - pocałowałam ją  w policzek.
Po cichu otworzyłam drzwi sypialni. Diego powoli oddychał zagłębiony w głębokim śnie. Szybko skoczyłam na niego.
- Czy pan Ramos jest gotowy powitać świt z panią Ramos? - Wyszeptałam.
- Zawsze - wychrypiał.
Szybkim ruchem zrzucił mnie z siebie przygniatając mnie swoim ciałem napierając na moje usta.

23 lutego, 2014

rozdział osiemdziesiąty.

Każdy kolejny pocałunek był zupełnie inny. Z każdym dotykiem jego ust moje ciało doznawało małego porażenia. Czułam się wspaniale. Buchał we mnie ogień, płomienie jego ciała lizały każdy skrawek mojej skóry, którą delikatnie badał ustami. Delikatnie uniósł mnie całując mój dekolt, efektownie odchyliłam głowę do tyłu dając się ponieść uniesieniu. Nic już nie istniało, byliśmy sami. Sami na tym calusieńkim świecie. Nie liczył się już Ali, tatuaż ani to, że jeszcze dziesięć minut temu byłam zła na Diega, liczyliśmy się tylko my dwoje, byliśmy jednością. Łagodnie ułożył mnie na łóżku. Jednym, szybkim ruchem zrzucił z siebie koszulkę. Zaparło mi dech w piersi. Był taki piękny. Wspaniały... Idealny. Szybko zsunęłam króciutkie spodenki. Całując mnie odwiązał mój strój. Czułam jego dłonie i usta wszędzie, tylko je widziałam. Lekko przygryzłam jego płatek ucha, poczułam jak cały zadrżał. Poczułam go w sobie. Z mojego gardła wyszedł zduszony jęk rozkoszy. Mieliśmy jeden i ten sam, wspólny rytm. Idealnie się dopełnialiśmy. Było lepiej niż za pierwszym razem, pomyślałam.
Zdyszana opadłam na plecy. Nasze klatki piersiowe unosiły się identycznie szybko.
- Jesteś wspaniała - zdyszany pocałował mnie w policzek.
Cicho się roześmiałam.
- Pewnie.
- No tak, a wracając do naszej kłótni - mocniej mnie do siebie przytulił. - Dlaczego pomyślałaś, że cię zdradziłem? Czemu mi nie ufałaś?
Przeciągle westchnęłam.
- To nie tak... Pamiętasz w jakim stanie mnie poznałeś. Jaką osobą byłam. Nikomu nie ufałam. Zawsze ktoś zawodził, dlatego się tego wyzbyłam aż do momentu poznania ciebie. I to wszystko jest takie nierzeczywiste. Musiała być jakaś niedoskonałość... Przepraszam - jęknęłam, czując jak rośnie mi gula w gardle. - Wiem, że nie łatwo mnie kochać, że nie nadaję się by być kochaną. Wiem, ja to wszystko wiem i przepraszam.
- Kochanie... Pokochałem cię za to jaka byłaś i kocham cię taką jaką jesteś. Wiedziałem na co się decyduję i jestem z siebie dumny, że podjąłem taką decyzję. Cieszę się, że jesteśmy tu razem. Związek to wzloty i upadki. Niestety. Ze wszystkim sobie poradzimy, bo jesteśmy w tym razem. Jak to przed ołtarzem się mówi "bla, bla, bla ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci bla, bla, bla"
Roześmiałam się.
- Będziesz beznadziejnym panem młodym!
Lekko uszczypnął mnie w bok.
- Zaraz wracam - wyleciałam z łóżka.
Z lodówki wyciągnęłam piwo w puszce i wróciłam do pokoju.
- Chcesz się przekonać?
- Że co? - Zapytałam przykładając do ust puszeczkę.
Podniósł się na łokciu lekko się do mnie przybliżając.
- Czy chcesz się przekonać, że nie będę takim złym panem młodym jak ci się wydaje?
Piwo stanęło mi w gardle. Nim się obejrzałam całą zawartość ust wyplułam na twarz Diega. Zaczęłam się krztusić resztką napoju, który pozostał w jamie ustnej. Zaczęłam stukać się po klatce piersiowej nadal kaszląc. Czy on właśnie mi się oświadczył?! O Boże i co teraz?
- Dzięki, tak właśnie chce zostać potraktowany chłopak proszący dziewczynę o rękę - udał obrażonego wycierając się.
A więc jednak...
- Boże, Diego przepraszam.. Nie chciałam tego zrobić - roześmiałam się na widok jego twarzy.
Chłopak, który właśnie mi się oświadczył siedział z mokrą, posklejaną grzywką trzymając swoją czarną koszulkę. W tej chwili patrzył na mnie z uniesioną brwią, a na twarzy nadal był zaczerwieniony po naszym wybuchu namiętności. Było to dość komiczne.
- Z czego ty się śmiejesz? - Zapytał oburzony.
Pokręciłam głową wpadając w atak głupawki. Diego mi nie pomagał zaczynając mnie gilgotać. Przygniótł mnie swoim ciałem, unieruchomił mi ręce trzymając je w szczelnym uścisku nad moją głową. Uniosłam wyzywająco brew już całkowicie poważna. Patrzył mi w oczy całkowicie pewny swojej decyzji. Całkowicie zakochany w małej, głupiej dziewczynce, która miała cały czas przeróżne zmiany nastrojów. Kochał ją i chciał z nią spędzić całe życie.
- Byłem całkowicie poważny. Jaka jest pani odpowiedź pani Natalio? - Zapytał szeptem łaskocząc mi skórę swoim delikatnym oddechem.
_____________________________________________________
No to co, ciekawie się zrobiło hmm? Muszę to powiedzieć, nie mam weny a koniec jest tuż tuż ;c
Bardzo wam dziękuję za ten czas, który spędziłyście na czytaniu tego bloga.

Myślę, że jeszcze z dziesięć rozdziałów spotykamy się na tej stronie. Ale wraz z końcem składam zamówienie na kolejny szablon co się równa z nowym blogiem <3
Dziękuję wam bardzo dziewczyny! 

22 lutego, 2014

rozdział siedemdziesiąty dziewiąty.

Dopiero po chwili dotarło do mnie co Diego powiedział. Stan stał w miejscu z przerażeniem wypisanym na twarzy.
- Wyluzuj stary.
- Nie będziesz obrażać mojej dziewczyny. O mnie możesz powiedzieć najgorsze, ale ją zostaw w spokoju, zrozumiałeś?
- Spoko, przepraszam cię Nat - wybełkotał.
Diego się roześmiał.
- Już za późno kochaniutki.
- Nie! Diego!
Stanęłam przed nim prosząc by przestał, żeby go stąd wypuścił. Nic do niego nie docierało, nadal wpatrywał się w studenta.
- Diego, Diego, Diego proszę, jest dobrze - szlochałam.
Objął mnie delikatnie w pasie.
- Nic ci nie jest?
- Nie - pokręciłam głową.
Przygarnął mnie do siebie mocniej.
- Wynoś się stąd - rzucił do Stan'a.
Ten szybko ulotnił się z pokoju.
- Wszystko w porządku - wyszeptałam.
- Możemy porozmawiać? - Zapytał już o wiele spokojniej.
Przeciągle westchnęłam odpychając go lekko od siebie. Spojrzałam mu w twarz. Wyglądał o wiele starzej niż kiedykolwiek wcześniej. Zmęczenie i smutek ściągało mu tak piękne rysy. Usiadłam na łóżku przymykając oczy.
- Możemy.
Wypuścił powoli powietrze.
- Ta dziewczyna...
- Tak, ta dziewczyna - uśmiechnęłam się.
- Na ostatniej imprezie przyczepiła się, ale była pijana..
- A ty to wykorzystałeś.
- Zamknij się i mnie posłuchaj!
Otworzyłam oczy i lekko kiwnęłam głową. Potarł skronie.
- Była pijana i się kleiła. Podtrzymywałem ją, ale na dystansie - pokiwałam niedowierzając głową. - Porzygała nam się w salonie i potem ty przyszłaś pijana i po prostu ją puściłem i poszedłem do ciebie, nawet nie wiem gdzie wylądowała - roześmiał się.
- Dość spójna bajeczka - pokiwałam głową.
Osunął się na kolana chowając twarz w dłonie.
- Natalia - wyszeptał. - Nie zdradziłbym cię. Nie miałbym nawet powodu, jesteś wspaniała. Jesteś najlepszą rzeczą jaka mnie spotkała - jęknął.
Uwierzyć mu czy nie? Nigdy wcześniej nie kłamał, nie naruszył mojego zaufania. Tylko jedna osoba może mi pomóc..
- Zaraz wracam - szybko wyszłam z pokoju.
Skierowałam się na dół. Zatrzymałam się na samym dole.
- Ej, jest jeszcze ta pobita dziewczyna?!
Tłum się rozstąpił, ukazała mi się zakrwawiona twarz. Dziewczyna spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem.
- Nie bój się - próbowałam ją uspokoić.
Usiadłam tuż obok niej. Przetarłam twarz.
- Przepraszam cię, nie byłam w stanie. Byłam wkurzona i pijana. Nie panowałam nad sobą. Nie chciałam cię uderzyć, a co dopiero tak cię załatwić.
- Co mi po twoich przeprosinach. Widzisz to? - Wskazała na swoją twarz. - Wiesz ile dla mnie to znaczy? O wiele więcej niż twoje pieprzone przeprosiny.
Siedziałam tam z szeroko otwartymi oczami. Teraz naszła mnie ochota żeby poprawić jej kolorek twarzy. Uśmiechnęłam się zaciskając pięści.
- Przyszłam tu jeszcze z jednego powodu.
- Słucham.
- Doszło do czegoś między tobą a Diegiem?
Roześmiała się.
- Chciałabym, ale coś czuję, że dość mocna sieć jest na niego zarzucona - lekko się uśmiechnęła.
Wypuściłam powietrze z płuc.
- Dziękuję - wyszeptałam i mocno ją objęłam.
Uśmiechnęła się.
Pobiegłam szybko na górę. Diego stał pod ścianą wpatrując się w sufit. Podeszłam do niego lekko lecz nachalnie całując go w usta.
- Dziękuję ci za wszystko - wysapałam.

21 lutego, 2014

rozdział siedemdziesiąty ósmy.

- Dlaczego on mi to zrobił? - Zaszlochałam.
Diego pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia. Gdybym mógł to bym go zabił, ale jego nie da się zabić - zacisnął pięści.
- To bez znaczenia. Już za późno.
- Natalia, pamiętasz jak mówiłem, że cię wyciągnę ze szpitala? - Kiwnęłam głową. - Znajdę sposób by to naprawić, obiecuję. Ufasz mi?
Wpatrywałam się zauroczona w błękit jego oczu tak bardzo wyraźny w ciemności nocy.
- Ufam... - Wyszeptałam.
Pocałował mnie lekko w czoło. Ciężko westchnęłam i odeszłam. Nie dam mu tak łatwo wygrać. Jestem wdzięczna za wszystko, ratunek, pomoc i miłość, ale zranił mnie. Pogrywał sobie ze mną, nie mogę dać sobą tak pomiatać. Zacisnęłam pięści ciężko wzdychając, całą siłą woli musiałam zmusić się do dalszej drogi. Rozum mówił: idź przed siebie, a serce: zawróć i mu wybacz idiotko! Nogi szły naprzód, dusza już była w drodze do Diega.
Kocham cię, usłyszałam jego głos.
Zaszlochałam i biegiem popędziłam do domu. Muzyka od razu ucichła wraz z rozmowami.
- Wszystko w porządku? - Odezwała się Alice.
Pociągnęłam nosem kręcąc głową, pobiegłam na górę.
- Natalia! - Dobiegł mnie głos Stan'a.
Od razu rzuciłam się na łóżko wybuchając głośnym płaczem, można było porównać to do histerii. Miałam ochotę bić i kopać łóżko z całych sił niczym siedmiolatka, która nie dostała lalki.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Walcie się! - Krzyknęłam.
- Nie - do pokoju wszedł Stan.
Nadal leżałam na brzuchu. Poczułam jak łóżko ugina się pod jego ciężarem. Zaczął mnie głaskać po plecach.
- Chcesz pogadać?
Nic nie odpowiedziałam. Co miałam mu powiedzieć? Wiesz, wszystko jest w porządku oprócz tego, że jakiś stary, przemądrzały Angel sprawił, że na zawsze będę ich służącą, jako Anioł Śmierci, a mój chłopak zdradził mnie z cizią, którą pobiłam? Wszystko w najlepszym porządku, serio. Nieodczekanie! Nie ma opcji żeby z nim o tym gadać.
- Wszystko się pochrzaniło - burknęłam odwracając się na plecy.
Student położył się obok mnie.
- Często wszystko się chrzani, ale trzeba stawiać temu czoła. Nic nie jest na tyle złe, aby cię złamało - uśmiechnął się.
Spojrzałam mu w twarz.
Zdziwiłby się, pomyślałam.
- To nic nie zmienia - pokręciłam głową.
Delikatnie odgarnął mi włosy z oczu, dotykając mnie dłużej niż by wypadało. Wodził wzrokiem po moich ustach. Zesztywniałam.
- Jesteś wspaniała... - Wyszeptał.
Szeroko otworzyłam oczy wiedząc co zaraz nastąpi.
- Jest...
- Ćśś - palcem przejechał po moich ustach.
Po chwili przywarł do nich swoimi. Próbowałam go odepchnąć lecz był za ciężki. Na siłę wepchnął mi język do ust. Nachalnie wodził rękami po moim ciele. Usiłowałam go odpychać, ale byłam za słaba. Kopnęłam go kolanem, lecz na nic się to nie zdało, jedynie jęknął. Nagle ciężar zelżał. Trzask zagłuszył wszystko inne. Jęk Stan'a, mój krzyk, muzykę dobiegającą z dołu.
- Zabieraj się stąd! - Wysyczał Diego.
- Spierdalaj!
Delikatnie wstałam z łóżka, stanęłam za Diegiem.
- Powiedziałem, żebyś stąd poszedł, jeszcze grzecznie proszę.
Stan popchnął Diega na ścianę. Mój wybawca groźnie się roześmiał. Długo nie trzeba było czekać. W jednej chwili Diego stał przede mną, a w następnej już siedział na Stan'ie. Niczym ja na cycatej, uśmiechnęłam się.
- Co teraz zrobisz? - Grzecznie zapytał Diego.
- Wyniosę się stąd - wybełkotał Stan.
- Miły chłopczyk z ciebie - klepnął go w policzek.
Zwinnie z niego zszedł, obejmując mnie w pasie. Zmęczona oparłam się o mojego księcia.
Stan splunął krwią pod nasze nogi.
- Suka.
Diego zesztywniał.
- Już nie żyjesz!

20 lutego, 2014

rozdział siedemdziesiąty siódmy.

Wyrwana z kłębiących się w mojej głowie myśli podskoczyłam zaskoczona, mimo, że wiedziałam do kogo głos należał. Nie podobało mi się, że wiem kto nadchodzi. Nie chciałam nawet myśleć o tym kimś. Serce zaczęło bić szaleńczym tempem, bałam się. Rozejrzałam się dookoła próbując wychwycić jakikolwiek ruch w ciemności.
- Wiesz, to jest dość śmieszne. Jesteś kimś ważnym w moim świecie, a nikt nie potrafi odpowiedzieć dlaczego. Zamierzam się tego dowiedzieć - odezwał się głos Angel'a, poczułam jego oddech na karku.
Odwróciłam się jak najszybciej mogłam, od razu cofając się omal nie wpadając na starca.
- Witaj - uśmiechnął się pewny siebie.
Uniosłam brew.
- Co ty tutaj robisz?
Uniosłam podbródek nie okazując, że w jakikolwiek sposób boję się go. W rzeczywistości bałam się jak cholera.
- Już powiedziałem. Dowiaduję się kim jesteś.
- No to przyszedłeś w złe miejsce. Nikt tu do cholery tego nie wie!
- Ale spokojnie.
- Nie uspokajaj mnie.
- Jestem Ali - wyciągnął rękę.
Bezczelnie się roześmiałam.
- Serio? Ali? Czy tylko Diego i Alice mają normalne imiona w tej całej rodzinie aniołków?
- Ali to skrót od Aliado. Moje imię znaczy s p r z y m i e r z e n i e c, co znaczy, że nie masz we mnie wroga. Mimo, że chcę cię zabić iż jesteś dla nas wielką niewiadomą i zapewne zagrożeniem, to tego nie zrobię. Chcę cię jedynie powitać w Angl'ach - rozłożył teatralnie ręce.
Pokręciłam głową.
- Nie ma opcji. Nie będę Angel'em. Nie chcę stracić ostatnich bliskich, którzy mi zostali na rzecz bycia jakimś zarozumiałym guru.
Ali cały zesztywniał. Poczułam lekkie ukłucie strachu.
- Jesteś tego pewna?
Kiwnęłam głową.
- A więc dobrze - zatarł dłońmi.
Po chwili podniósł je do góry odrzucając do tyłu głowę. Szeptał coś pod nosem. Nagle stanął wyprostowany jakby nigdy przedtem nie zachowywał się jak obłąkany.
- Co żeś zrobił? Abrakadabra i te sprawy? - Nerwowo się zaśmiałam.
Podszedł do mnie szybciej niż mogłam się tego spodziewać. Chwycił mnie mocno za gardło.
- Nie rób sobie żartów z mocy Angel'a ani mojej... - wysyczał.
Powietrze kończyło się w moich płucach. Cicho jęknęłam. Kiwnęłam szybko głową żeby mnie puścił.
- A więc dobrze... Wybierz miejsce swojego ciała.
- Że co? - Obruszyłam się.
- Rób co mówię!
- Nadgarstek - szybko wycedziłam.
- Wspaniale, pokaż mi go - wyciągnął do mnie dłoń.
W ciszy wpatrywałam się w jego nieprzeniknione oczy. Co on kombinuje... Niechętnie zrobiłam to o co prosił. Chwycił moją dłoń w żelaznym uścisku, czułam jak krew nie dociera do palców. Jęknęłam.
Z peleryny wyłoniła się jego śniada ręka, w której ściskał sztylet...
- Nie! Puść mnie! - Szarpałam się.
- Spokojnie, bo inaczej będzie bolało. Odpręż się...
Diego? Diego! Wiem, że teraz pewnie zajmujesz się poszkodowaną, ale potrzebuję twojej po...
Nie mogłam dalej myśleć... Jakby ściana wylądowała odgradzając mnie od Diega.
- Co mi zrobiłeś? - Podniosłam na niego wzrok.
- Zablokowałem wasze połączenie. Dość przydatna sztuczka... - Zamyślił się z chytrym uśmieszkiem. - Ale do rzeczy, wypowiedz te słowa: Yo, como el angel de la muerte, yo la echo para las edades.
Posłusznie wyszeptałam wiązankę rozumiejąc co drugie słowo. Lekko się skrzywiłam czując palący ból na moim nadgarstku. Gorąca krew spłynęła ciurkiem po mojej dłoni.
- Zostaw ją! - Usłyszałam krzyk Diega.
Ali przewrócił oczami, wyciągnął dłoń w stronę Diega. Chłopak nagle stanął w miejscu nie mogąc się poruszyć.
Krzyknęłam z bezsilności.
- Zabijesz ją! To nie jest nasze zadanie! My nie zabijamy!
Angel się uśmiechnął.
- Ten o to znak hańbi twą duszę i twe dobre imię! Na zawsze pozostaniesz pomiotem najwyższego! - Krzyknął Aliado.
To było ostatnie co usłyszałam. Poruszałam się w otchłani, nadal czułam pulsującą ranę na moim nadgarstku, ale nic poza tym się nie działo. Byłam obserwatorem. Widziałam jak Diego rzuca się w stronę mojego bezwładnego ciała, szturcha mną. Nie słyszę jednak co mówi. Nagle Angel spojrzał wprost na mnie. Kiwnął głową i coś mnie pociągnęło za nogę.
- Natalia!
Otworzyłam szeroko oczy biorąc głęboki haust powietrza. Zakrztusiłam się.
- Co się stało? - Rozpłakałam się w ramionach Diega.
- Ćśśś, ćśśś, ćśśś - szeptał mi do ucha.
- No! Koniec tego beczenia!
Diego rzucił starcowi wrogie spojrzenie.
Wstałam nadal oparta o Diega. Podniosłam z godnością podbródek.
- Spójrz na nadgarstek - rozkazał.
Na owej części aż po palce biegł czarny tatuaż złożony z małych piórek, nadgarstek był opleciony słowami, które wyszeptałam przed nacięciem. Po ranie nie było ani śladu.
- Co znaczą te słowa? Co znaczy ten tatuaż? - Szeroko otworzyłam oczy.
- Ja, jako Anioł Śmierci będę ci oddany na całe wieki - lekko się uśmiechnął. 
- Jak to na całe wieki? Ja tylko chciałam zostać tym kim jestem a nie jakimś Angel'em!
- W ten sposób odmówiłaś najwyższemu z nas. Schańbiłaś swoje imię obrażając naszych braci, nie cofniesz już tego. - Wzruszył ramionami. - Od dziś jesteś nieśmiertelna i na zawsze oddana nam.
Po tych słowach zniknął bez śladu.

19 lutego, 2014

rozdział siedemdziesiąty szósty.

Podkręciłam muzykę, zaczęłam powoli tańczyć w jej rytm. Poczułam dłoń na plecach, lekko się uśmiechnęłam cofając się. Ponownie wyszłam na taras.
- Polej!
Alice nalała sobie i mi, zahaczyłyśmy swoimi rękami i jednym haustem wypiłyśmy.
- Nie dorównacie nam w piciu! - Roześmiał się Morris.
Chwycił butelkę i z pewnej odległości od ust lał sobie alkohol do gardła. Zachciało mi się wymiotować od samego patrzenia. Zaczęłam ściągać spodenki.
- Co ty robisz? - Usłyszałam zaskoczony głos Diega.
- Idę się wykąpać - spojrzałam na oniemiałego Stan'a.
Czułam złość kipiącą z Diega. O to chodzi, pomyślałam.
W locie rozłożyłam ręce. Leciałam. Teraz byłam ptakiem, mogłam się stąd wynieść, daleko od Diega i pustych blondynek. Zderzyłam się z wodą. Ciecz delikatnie kłuła rozgrzaną skórę. Idealnie. Z uśmiechem odbiłam się od dna wynurzając się na powierzchnię. Spojrzałam na taras. Życie dalej biegło w swoim tempie. Alice i Mo przekomarzali się, a Stan przyglądał się im w niemym zachwycie, było widać, że polubił to towarzystwo. Nie dziwię się, są wspaniali. Diego jednak nie bawił się z nimi. Nadal stał oparty o framugę przyglądając mi się wzrokiem przepełnionym bólem i zawziętością, tą jego pewnością siebie. To ostatnie zepsuło efekt. Zmieszana odwróciłam wzrok. Dobiegł nas dźwięk hamujących samochodów. Uśmiechnęłam się i szybko wyszłam z basenu.
- Ja otworzę!
Pobiegłam do drzwi ze szczerym uśmiechem. Przed domem stały już cztery terenówki, a za drzwiami stała roześmiana grupa umięśnionych studentów i mnóstwo laleczek w krótkich spódniczkach.
Jako pierwszy wszedł koleś od sokoła. Nie zaszczycił mnie nawet jednym spojrzeniem, przewróciłam oczami. Za nim usłyszałam salwy oklasków, uniosłam lekko brew.
- A oto pani od łazienki!
Roześmiałam się. Przyłożyłam palec do ust nakazując ciszę.
- Cichoo, było minęło!
Śmiech rozniósł się po całym domu. Nagle poczułam się unoszona do góry. Spojrzałam w dół, niosło mnie dwóch przystojniaków. Przekraczając próg krzyczeli "piękność z łazienki!". Serdecznie śmiałam się lekko podskakując co jakiś czas na ich ramionach. Czułam się jak królowa. Entuzjazm w jednym momencie minął tak samo jak i przyszedł.
- Puśćcie ją.
- Wyluzuj koleś! - Odepchnął Diega blondyn.
- Co.. - Widziałam jak jego mięśnie napinają się pod koszulką.
- Diego uspokój się! Daj sobie w końcu spokój! - Krzyknęłam nim rzucił się na biednych studentów.
Wkurzony wycofał się z salonu z zaciśniętymi pięściami.
Właśnie popijałam tequille gdy zauważyłam znajomą postać rozglądającą się po domu.
Szturchnęłam lekko Alice.
- Jednak się nie przestraszyła! - Krzyknęłam.
Alice już zaprawiona spojrzała wybuchając śmiechem.
- Zaraz wracam - mrugnęłam.
Alice złapała mnie za spodenki.
- Tylko spokojnie.
- Pewnie - uśmiechnęłam się.
Czułam jakbym poruszała się nie dotykając ziemi. Latałam. Dużo musiałam wypić.
- Od tej pory nie ruszasz alkoholu - cicho sobie rozkazałam.
Stanęłam za cycatą blondyną.
- Hej, kochanie - słodko się uśmiechnęłam. - Jak się bawisz?
Dziewczyna z przerażeniem spojrzała mi w twarz. Usatysfakcjonowana dalej się bawiłam.
- Szukasz kogoś?
Kiwnęła głową.
- D.. Diega.
Wiedziałam, że do niego przylazła. Ale jak powiedziała to głośno poczułam jakby ktoś sprzedał mi policzek. Zacisnęłam pięści nadal lekko się uśmiechając. Co za pieprzona suka! Ona jest głupia czy ślepa do cholery?! Powtarzałam te wiązanki jak mantrę wpatrując się w nieświadomą moich myśli dziewczynę.
-Ej! - Zamachała mi przed twarzą.
- Hm? - Mruknęłam oprzytomniając.
- Pytałam czy wiesz gdzie on jest.
Miarka się przebrała. Nim się obejrzałam dziewczyna leżała na podłodze uderzana przez moje pięści. Całą swoją nienawiść, złość i wszystkie inne negatywne emocje przelałam na tę dziewczynę. Biłam nie patrząc w co, nie zwracając uwagi jak mocno. Blondynka miotała się pod moim ciałem, krzyczała, ale nikt nie słyszał. Muzyka była zbyt głośna. Po twarzy ciekły mi ogromne łzy, biłam dalej. Poczułam jak ktoś mnie odciąga.
- Zostaw mnie! Zabiję tę sukę! Puszczaj! - Miotałam się.
- Natalia! Natalia! Nat! - Diego potrząsał mną przy ścianie.
Wszyscy przyglądali nam się w milczeniu. Ktoś wyłączył muzykę. Słyszałam tylko pojękiwanie cycatej.
- Natalia, spokojnie. Już dobrze.
Otarłam twarz.
- Idę.
Wyszłam przez taras nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Usiadłam na huśtawce lekko szlochając. Mogłam ją zabić... Byłam zła, ale nie chciałam jej zrobić krzywdy! Kim ja jestem?! To nie byłam ja. To był potwór! To był Anioł Śmierci. Teraz taka będę? Porywcza? Od ucieczki nie miałam żadnego ataku, aż do dzisiaj. To możliwe żebym już od dawna miała w sobie początkującego Anioła? Tego niebezpiecznego drapieżnika?
- Tak, to jest pewne - usłyszałam znajomy głos.

18 lutego, 2014

rozdział siedemdziesiąty piąty.

- Ale ci zalazł za skórę - uśmiechnął się Morris.
- Nie codziennie zostaje się zdradzonym - uniosłam kąciki ust.
Mo cały zesztywniał.
- Co? - Oczy mu pociemniały.
- Spokojnie. Dzisiaj będzie mały pokazik - chytrze się uśmiechnęłam.
- Nie chcesz żebym mu przemówił do rozsądku?
Pokręciłam głową.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Co knujecie?
- Nic - odpowiedziała Alice - sprawdzaliśmy tylko czy wszystko w porządku, po pierwszej jeździe Nat.
- Zdolna jest, nie? - Objął mnie ramieniem.
Zrzuciłam jego rękę wychodząc z pokoju gotowa na rozpoczęcie imprezy.
- Będę twarda - zarządziłam.
Wyciągnęłam kieliszki i alkohol. W kolekcji płyt znalazłam skrillex'a, puściłam na full. Basy robiły swoje. Pobiegłam na górę szybko biorąc prysznic i zakładając moje piękne bikini. Włosy już powoli odrastają więc nie wyglądają naprawdę tragicznie. Wciągnęłam jedynie króciutkie, jeans'owe spodenki. Ciało spsikałam jakimiś orzeźwiającymi perfumami. Jest idealnie.
Rozległ się dzwonek do drzwi.
- Otworzę! - Popędziłam do drzwi.
Nałożyłam na twarz uroczy uśmiech z nutką nieśmiałości i otworzyłam drzwi.
- Cześć!
- Hej Natalia. Wyglądasz. Wow.
Uśmiechnęłam się.
- Dzięki. Właź - otworzyłam drzwi na szerokość.
- Idź na taras zaraz przyjdziemy, a potem jest impreza.
- Super! - Krzyknął.
- Natalia! Kto przyszedł?! - Z góry dobiegł spokojny głos Diega.
Jeszcze spokojny.
- Nikt kto powinien cię interesować! - Odkrzyknęłam. - Alice! Mo! Chodźcie polewamy! Diego, też chodź jak chcesz!
Usłyszałam stukot obcasów. Alice pociągnęła mnie za łokieć.
- Kim on jest do cholery?
- To jest Stan - uśmiechnęłam się.
- Chcesz żeby Diego go ukatrupił?
- Oczywiście, że nie i tego nie zrobi. On może się bawić na prawo i lewo ja też będę tak robić.
- Rób jak uważasz - uniosła ręce w obronnym geście.
Wyszłyśmy na taras.
- To jest Alice - uśmiechnęłam się.
- Miło mi - wstał i ucałował jej dłoń.
Alice spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym, niezły jest. Lekko przygryzła wargę. Roześmiałam się.
Ma racje. Diego wpadnie w szał jak go tu zobaczy. To będzie piekło. Mam jedynie nadzieje, że uda nam się odpowiednio zareagować.
Po chwili pojawił się Morris z moim kochanym chłopakiem. Kątem oka na niego spojrzałam, cały zesztywniał wpatrując się w Stan'a.
Podleciał do mnie, ciągnąc mnie za łokieć.
- Kto to? - Wycedził przez zęby.
Słodko się uśmiechnęłam.
- Stan.
- Jeśli chcesz żebym czuł się zazdrosny to ci to nie wyjdzie - odwrócił wzrok.
- Idealnie mi to wychodzi - wyszeptałam mu do ucha po czym lekko pocałowałam go w skroń.
Chwycił mnie za szyję lecz byłam szybsza i skierowałam się na taras.
Słońce powoli zachodziło, niebo przybrało różowoniebieskie barwy gdzieniegdzie pojawiały się malusieńkie, białe chmurki. Siedziałam tak zapatrzona w niebo powoli popijając whisky. Wszystkie dźwięki stały się odległe.
D o b r z e   w y b i e r z - usłyszałam w głowie.
Poderwałam się.
- Co?
Wszyscy spojrzeli na mnie lekko zaniepokojeni.
- Oh, przepraszam. Zamyśliłam się.
- Pytałam Stan'a czy mieszka tu od urodzenia.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Nie bierz się, masz Morrisa - roześmiałam się.
- A ty Diega! - Odparowała.
Spojrzeliśmy na siebie. Stan głęboko odetchnął.
- To nie jest pewne.
Wyszłam do kuchni, a z oczu polały się łzy.

17 lutego, 2014

rozdział siedemdziesiąty czwarty.

Szybko wyciągnęłam byle jakie rzeczy. Jestem w domu, jeśli tak można nazwać to miejsce, nie muszę pięknie wyglądać. Sięgnęłam po kosmetyki nie zaszczycając Diega ani jednym spojrzeniem.
- Natalia.
Z ociąganiem na niego spojrzałam.
- Proszę..
Pokręciłam głową lekko się uśmiechając.
- Zapomniałabym. Dasz mi w końcu telefon?
Podszedł do szafeczki i wyciągnął malutki aparacik.
- Dzięki.
Zamknęłam za sobą drzwi głęboko oddychając.
Dlaczego on mi to zrobił? I myśli, że teraz będzie wszystko w porządku? Że rzucę mu się na szyję mówiąc jaki to on nie jest wspaniały? Niedoczekanie.
Wyłożyłam się na fioletowej kapie. Poczułam jak łza spływa mi po policzku. Jedna, druga aż w końcu całe może wylało się na łóżko. Ciężko westchnęłam.
Dom to nie miejsce, tylko ludzie którzy cię kochają. Dobrze powiedziane, gorzko się uśmiechnęłam.
Co teraz może robić mama? Szuka mnie? Czy może już sobie odpuściła... Byłam dla niej okropna, a ona była najwspanialszą osobą w moim życiu.
To nie ma sensu. Jedno wielkie gówno. Wiem co może poradzić na mój beznadziejny humor.
Wykręciłam numer.
- Stan? Z tej strony Natalia.
O cześć, co jest?
- Masz ochotę się napić?
Czemu nie - usłyszałam jego perlisty śmiech.
- Woodstreet 14. Za ile będziesz?
Okey, wiem gdzie to. Myślę, że za pół godziny dam radę.
- Super.
Odpowiedziało mi milczenie.
Natalia, a twój chłopak jest?
Głęboko westchnęłam.
- Tak. Ale nie będzie przeszkadzał, pokłóciliśmy się, a ja mam ochotę się nawalić.
Jak uważasz, to do zobaczenia.
- Hej.
Boże co ja robię. Przecież Diego go zabije...
Otworzyłam drzwi.
- Morris! Alice! Chodźcie do mnie na chwilę! - zatrzasnęłam drzwi.
Usłyszałam stukot szpilek na schodach.
- Coś się stało? - Uchyliła drzwi. - O Boże, Natalia co się stało?
Zmarszczyłam brwi.
- Płakałaś?
- Nie, to znaczy odrobinę - uśmiechnęłam się. - Nie możemy się dogadać.
- Ktoś mnie wołał? - Usłyszałam głos Mo.
- Tak, mamy jeszcze jakiś alkohol?
Kiwnęli głowami.
- Dzwońcie po kogokolwiek, robimy imprezę.
- On nas zabije!- Wykrzyknęła rozanielona Alice.
- I o to chodzi - uśmiechnęłam się.
_________________________________________________________
No więc ferie zaczęte. Jutro czeka mnie ciężki dzień, trzymajcie kciuki. Kończą mi się rozdziały ;c Muszę się wziąć za pisanie, ale brak weny mnie zniechęca. A wy kiedy macie ferie? Już skończone, że rozpoczynacie tak jak ja? Pozdrawiam

16 lutego, 2014

rozdział siedemdziesiąty trzeci.

Podkręciłam radio. Właśnie leciała Rihanna. Zadowolona z dzisiejszego dnia śpiewałam na głos "Where have you been". Ktoś zaczął trąbić, spojrzałam w lusterko. Alice...
Uderzyłam pięścią w kierownicę i w jednej chwili całe zadowolenie wyparowało. Przewróciłam oczami zatrzymując się na poboczu. Oparłam się o maskę.
- Co jest? - Zapytałam jak usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
- To chyba ja powinnam cię o to zapytać - założyła ręce na piersi.
- Nic - odwróciłam wzrok.
- Chyba jednak coś. Diego bez powodu nie demoluje domu.
Szeroko otworzyłam oczy.
- Co?
- Tak, usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi po czym na dole coś huknęło, raz, drugi i tak przez dobre pięć minut. Mo poleciał go uspokoić, a tam była dziewczyna. Jakaś cizia. Diego ją pogonił i chyba więcej nie odważy się do was przyjść. Nieźle się przestraszyła.
- Co zrobił?
- Nastraszył ją, cud, że się nie posikała.
- Boże, jadę tam!
Jak na złość silnik znowu kilka razy zgasł.
- Cholera!
Odetchnęłam i delikatnie przekręciłam kluczyk. Zaskoczyło. Lekko podskoczyłam na siedzeniu.
Pędem poprułam do domu, w niecałe piętnaście minut dotarłam. Aż dziwne, nikogo nie potrąciłam, nie spowodowałam wypadku. Jestem co raz lepsza.
Z piskiem opon zatrzymałam się na podjeździe.
Dom to jedno wielkie pobojowisko. Szkło pobite, obrazy na ziemi, doniczki w kawałkach. Poduszki porozwalane. Przy ścianie siedział Diego wpatrzony w zgięcie między sufitem a ścianą, w ręce trzymał flaszkę.
- Diego - wyszeptałam.
Zero reakcji, nawet nie drgnął. Usiadłam obok niego wyciągając mu butelkę z ręki. Pociągnęłam długi łyk.
- Na łóżku leżą spodnie, numer do sprzątaczki. W szafeczce nocnej masz telefon - wychrypiał.
W milczeniu weszłam na górę. Co z nim do cholery jest? Te ataki gniewu nie są normalne. Może jego ego ucierpiało po udowodnieniu zdrady...
No bo zdradził mnie, prawda?
- Oh Diego, pamiętasz mnie? - Przedrzeźniałam blondynę. - Ta wieśniaczka na ciebie nie zasługuje.
Nosiło mnie, choć większą cześć złości spaliłam prując do domu. Westchnęłam, wystukałam numer i od razu usłyszałam angielski akcent:
- Pan Diego? Coś się stało?
- Nie, z tej strony jego... dziewczyna - Natalia Blanco. Prosił bym zadzwoniła po panią, nagły alarm wymagający nadzwyczajnej mocy - uśmiechnęłam się.
- Oh, oczywiście pani Natalio, za pół godziny będę. Do widzenia.
Opadłam zmęczona na łóżko.
- Co ze mną jest nie tak? Jak ostatnio widziałam się w lustrze nie mam na koszulce napisane zdradź  mnie.
Będę totalnie oschła, obojętna. Dzisiaj śpię w pokoju gościnnym, nie ma bata. Nie będzie miał mnie na zawołanie. Mam godność.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Natalia? - Zapytał słabym głosem Diego.
- Hmm?
- Możemy pogadać?
- Nie.
- Ale ta dziewczyna.. To nic.
- O mnie też tak mówiłeś?
- Natalia.
Uniosłam brew.
- Ona była pijana..
- A ty to wykorzystałeś. Rozumiem. Śpię dzisiaj w jednym z pokoi gościnnych. Wezmę tylko ciuchy i kosmetyki, żeby wiesz potem się nie kręcić. Żeby ci przez przypadek w niczym nie przeszkodzić - mrugnęłam.
Skierowałam się do garderoby gdy chwycił mnie za nadgarstek. Z zaskoczenia naparł na moje usta.
Odepchnęłam go i wyszłam.

15 lutego, 2014

rozdział siedemdziesiąty drugi.

Trzasnęłam z całych sił drzwiami wejściowymi powstrzymując narastający we mnie szloch. Kopnęłam pieprzoną Kie Sorento, czując jak cała stopa zaczyna mi pulsować. Wsiadłam do samochodu szybko go odpalając. Nigdy przedtem nie prowadziłam. Nie ciągnęło mnie do tego nigdy, wolałam chodzić. Silnik praktycznie od razu zgasł. Uderzyłam w kierownicę otwartą dłonią krztusząc się łzami. Czy my zawsze musimy się kłócić?! Czy przez pewien czas jak jest dobrze wszystko zaraz musi się zepsuć?! Staram się. Najwyraźniej to za mało. Wzięłam głęboki oddech i powoli już całkowicie spokojna przekręciłam kluczyk. Udało się. Delikatnie wymanewrowałam na główną. Nie wiem gdzie zamierzam pojechać, byle jak najdalej od tego miejsca. Jechałam przed siebie, to podskakując to wyczuwając pojazd kilkadziesiąt kilometrów. Żar leje się z nieba, a ja nie potrafię włączyć klimatyzacji. Zjechałam do kawiarni w jakimś miasteczku. Rozsiadłam się w chłodnym pomieszczeniu czekając na zbawienie.
Ktoś odchrząknął.
- Coś podać? - Zapytał kelner.
- Nie dzięki..
Zrezygnowany student wrócił za ladę nadal obserwując niezbyt obleganą knajpkę.
- Albo wiesz co? Mam ochotę na mrożoną kawę.
Oczy mu się zaświeciły.
- Jaką?
- Zimną - uśmiechnęłam się.
Przewrócił oczami. Uroczo, pomyślałam.
- Obojętne, byle była zimna i dobra - łagodnie odparłam.
- Już się robi - zasalutował.
Kiedy chłopak był całkowicie pochłonięty robieniem dla mnie kawy, niepostrzeżenie mu się przyglądałam. Szerokie barki, odrastające, złociste kędziorki. Pochwycił mój wzrok lekko się uśmiechając, odpowiedziałam uśmiechem. Czekoladowe oczy, które miały dno daleko, daleko stąd. W pasie miał zawiązany stylowy, firmowy fartuszek. Uśmiechnęłam się.
- Oto i kawa a'la Stan.
- Stan?
- Tak, to moje imię - uśmiechnął się.
- Sprytnie - serdecznie się roześmiałam całkowicie zapominając o cycatej i o Diegu i o Mo.
Lekko się zarumienił.
- Mogę?
Rozejrzałam się dookoła.
- Nie powinieneś pracować?
- A widzisz tu kogoś?
- Co prawda to prawda. Siadaj - uśmiechnęłam się.
- Dzięki, a więc jestem Stan.
- Natalia - wyciągnęłam rękę, którą on lekko pocałował.
- Turystyka czy nowa mieszkanka?
- A gdzie jesteśmy?
Spojrzał na mnie jak na kretynkę, wbiłam wzrok w kubek z kostkami lodu i pyszną kawą.
- Wyjazd z San Francisco.
- Oh, a więc nowa z San Francisco - uśmiechnęłam się.
- A co cię tu sprowadza? - Szczerze się zdziwił.
W milczeniu mu się przyjrzałam.
- Życie - wzruszyłam ramionami.
- No nieźle. Panna z tajemnicą.
Uniosłam lekko kącik ust.
- Wiesz, mieszkanie potem studia. A na razie zabawa - wyszczerzyłam się.
- A ty co robisz, prócz tej pracy?
- Studiuję na Uniwersytecie Kalifornijskim - wzruszył ramionami.
- A co studiujesz?
- Prawo.
- To ja lepiej będę znikać.
- Dlaczego? - Szeroko otworzył oczy.
- Koszmarnie prowadzę więc zamknij oczy żebyś nie widział ile zakazów łamię przy wyjeździe - uśmiechnęłam się.
- Spokojnie. Nauczysz się jeszcze. Może jakieś prywatne lekcje?
- Oh...
- Nie, przepraszam, zagalopowałem się.
- Nie masz za co przepraszać. Ja tylko... Mój chłopak zamierza mnie nauczyć przed studiami. Jak na razie to tylko on jeździ, ale przycisnę go - lekko się uśmiechnęłam.
- Ah, chłopak? No cóż... Ej, czekaj, czekaj. Nowa z San Francisco, chłopak. To przypadkiem nie u was była ta głośna impreza, na której koleś wynosił dziewczynę z łazienki?
- Tak, to nasza sprawka. A z tą dziewczyną właśnie rozmawiasz - wskazałam na siebie.
Lekko się zarumienił.
- Podobno zabawa była odjechana. Powtórzcie to, przyprowadzę parę osób - uśmiechnął się.
- Pogadam z nim.
- Dam ci swój numer, jak coś to dzwoń z namiarami na bibę.
Wybiegł na zaplecze, po chwili wrócił ze skrawkiem papieru, na którym pięknym pismem były wypisane równiutkie cyfry.
- Nie ma sprawy - uśmiechnęłam się.
Zaczęłam się wycofywać.
- To na razie - pomachałam mu.
Nie zauważając podestu, wylądowałam na siedzeniu.
- Nic ci nie jest?! - Zawołał przerażony Stan.
- Nie, nie, nie, nie - czułam jak oblewam się szkarłatnym rumieńcem. - To na razie!
Szybko pobiegłam do samochodu zamykając się w nim głęboko oddychając.
- Głupia, głupia, głupia - strzeliłam się w czoło.

14 lutego, 2014

rozdział siedemdziesiąty pierwszy.

Z dołu dobiegł mnie smakowity zapach smażonych jajek. Oby się postarał, pomyślałam. To co powiedział było prawdą. Nie jestem już tą samą Natalią, która bała się bliskości, ludzi. Teraz jest nowa, lepsza Natalia. Uśmiechnęłam się. Już nigdy nie będę taka jak kiedyś.
- Natalia do chuja pana kiedy schodzisz?!
- Zamknij się i siedź na dupie!
Usłyszałam zdławiony jęk.
- Widziałaś, która jest godzina?!
- Tak!
Zwarta i gotowa usiadłam przed nim w kuchni. W milczeniu mu się przyglądałam.
- Co żeś zrobił?
Zamrugał zdziwiony zaspanymi oczami.
- Że co? O co ci chodzi?
- Co żeś odwalił - powtórzyłam.
- Nie gadaj do mnie zagadkami o jedenastej rano!
Nachyliłam się nad stołem.
- Co żeś odpierdolił, że masz się pożegnać z byciem Angel'em?!
Usłyszałam stukot patelni. Na podłodze leżało całe moje śniadanie. Jęknęłam, dało się słyszeć protest mojego żołądka.
- Morris! Co jest?!
Odwrócił wzrok.
- Mo... Powtórka z rozrywki?
Spojrzałam na schody gdzie stała zmartwiona Alice.
Przetarłam zmęczona twarz.
- Skąd o tym wiesz? - Zapytał nieobecnym tonem.
- Skąd?! Ten zasrany staruch ze snów kazał ci to przekazać.
- Niewiarygodne. Szybcy są.
- W porządku... - Wyszeptała Alice, powoli wycofując się na górę.
- Nie! Nie jest w porządku! Drugi raz z ciebie nie zrezygnuję, słyszysz to?! Niech sobie tę posadę włożą w dupę. Moje miejsce jest przy tobie...
Wyciągnęłam butelkę wody po czym oparłam się o Diega. Oparł czoło o mój tył głowy.
- Nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi...
Ciężko westchnął.
- Angel nie może związać się z Aniołem Śmierci. Nie wiem dlaczego więc nie pytaj. Po prostu nie wiem, oni są popieprzeni. To życie jest popieprzone..
- Ćśśś - zamknęłam oczy.
Podjęłam decyzję. Nie mogę być Angel'em. Nie mogę zostawić Diega. Nie mogę tak po prostu odejść.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Diego lekko zmarszczył brwi.
- Otworzę - uśmiechnęłam się.
Lekko pocałował mnie we włosy, wyciągnął z lodówki paczkę parówek i leniwie je przeżuwał przy stole.
Przed drzwiami stała niska blondynka. Dość cycata. Szukała szczęścia? Może zarabia, wrednie się uśmiechnęłam. Otwierając drzwi uniosłam brew, w mojej standardowej odpychającej minie.
- Tak?
- Kim jesteś? - Zapytała.
Roześmiałam się.
- Ja tu mieszkam, kochanie.
- To ty jesteś tą kretynką, która zamknęła się w łazience?
- Licz się ze słowami - uśmiechnęłam się. - Czego tu szukasz?
- Jest Diego?
Kiwnęłam głową.
- A o co...
Nie pozwoliła mi dokończyć i po prostu wepchnęła się do środka. Trzasnęłam z całej siły drzwiami.
- Natalia! Kto to?!
Weszłam z założonymi rękami do kuchni za blondyną. Dziewczyna już się na nim uwiesiła.
- Oh, Diego! Ta wieśniaczka była taka nie miła! Pamiętasz mnie, prawda? - Kiwnął lekko głową zdziwiony całym zajściem.
Uniosłam wkurzona brew.
- Też chciałabym wiedzieć. Ale ty już chyba wiesz - z uśmiechem weszłam na górę.
Zamknęłam się w łazience, łza spłynęła mi po policzku, zostawiając za sobą wilgotny ślad słabości. Po co się przywiązywać jak nic się z tego nie ma? Tylko rozczarowanie..
- Natalia!
- Idź do cycatej.
- Uspokój się.
Wyszłam z łazienki całkowicie umalowana, oczy podkreśliłam kilkoma czarnymi kreskami. W garderobie szybko na siebie zarzuciłam czarne, obcisłe jeansy i białą bluzkę na ramiączkach z rozdarciem pod pachami do samych spodni. Nogawki podwinęłam a na stopy wrzuciłam cichobiegi.
Zbiegłam na dół nie zwracając uwagi na nieobecny wyraz twarzy Diega.
- Wychodzę! Może się pan w końcu wyżyje, życzę szczęścia!
- Dzięki! - Usłyszałam słodki głosik blondynki.

_________________________________________________________
Ale się złożyło, dzisiaj Walentynki - najgorszy dzień w roku i akurat taki rozdział ;)
Mimo wszystko życzę wam szczęścia ze swoimi wymarzonymi książątkami ;**

13 lutego, 2014

rozdział siedemdziesiąty.

- Chcę być człowiekiem.
- Takiej możliwości niestety nie masz - uśmiechnął się. - Pomyśl, jesteś Angel'em zarabiasz mnóstwo hajsu i cieszysz się szacunkiem. Czyż to nie wspaniałe? Ah, byłbym zapomniał powiedz Morris'owi, że może się pożegnać z tą posadą.
- Pociągająca jest myśl byciem przemądrzałą suką...
Chwycił mnie wkurzony za gardło.
- Licz się ze słowami ślicznotko.
- Puść mnie starcze!
- Spokojnie - usłyszałam uspokajający głos Diega.
Usiadłam ciężko oddychając.
- Diego.. - wtuliłam się w niego.
- Już jest wszystko w porządku.
Powoli głaskał mnie po plecach.
- Znowu Angel?
Kiwnęłam wkurzona głową.
- Rozmawiałam z nim.
- Co?!
- Spokojnie. Nic się nie wydarzyło. No może prócz tego, że dał mi wybór..
Stał się czujny.
- Mogę wybrać czy chcę być Angel'em czy Aniołem Śmierci...
Wypuścił powietrze z płuc.
- To w sumie nie jest źle - opadł z ulgą na łóżko.
Zerwałam się z łóżka.
- Mo już wstał?
- Wątpię. Coś się stało?
Pokręciłam głową. Wybiegłam do pokoju Alice. To pomieszczenie przeżyło tornado. A tak serio to dziki seks. Szeroko otworzyłam oczy.
- Morris!
- Yhmm...
- Nie wkurzaj mnie, wstawaj!
- Nie tak ostro Nat.. - Uśmiechnął się nadal nieprzytomny.
- Za pięć minut widzę cię w kuchni. Musimy pogadać.
- Tak, taaak.
- Jeśli cię tam nie zobaczę, Diego cie obudzi - cmoknęłam go w policzek.
- Dobra! Nic mu nie mów! - Oburzony przetarł oczy.
- Tak właśnie myślałam, że to powiesz - uśmiechnęłam się triumfująco.
Wkroczyłam zadowolona z siebie do garderoby wyciągając czysty t-shirt i krótkie spodenki. Szybko z siebie zrzuciłam rzeczy z nieudanej randki nie przejmując się obecnością Diega.
- Natalia! Chodź na chwilę, księżniczko - usłyszałam krzyk Diega.
Ubrana jedynie w jeden z wielu koronkowych kompletów bielizny skoczyłam na miejsce tuż obok Diega. Uchylił jedno oko.
- O nie, nie, nie! Najpierw idź się ubierz.
- Czyżby panu przeszkadzał mój przezroczysty staniczek albo malusieńkie majteczki?
Uniosłam brew.
Nim się obejrzałam siedziałam już na Diegu. Założyłam ręce na piersi.
- Słaby jesteś.
- Trudno - wychrypiał.
Namiętnie całował mój brzuch, piersi i usta. Zamknęłam oczy rozkoszując się tą chwilą. Mo, pomyślałam.
- Nie, nie, nie. Nie teraz. Muszę pogadać z Morrisem.
Jęknął zrozpaczony.
Mocno go pocałowałam i wyleciałam do garderoby kończyć się ubierać.
- Zanim mnie zdezorientowałaś chciałem ci powiedzieć, że jesteś inna.
Wychyliłam się.
- Hmm?
- Jesteś szczęśliwa, uśmiechnięta. Szalona - uśmiechnął się. - Nie ma już tej zrozpaczonej dziewczyny z Los Angeles, teraz jest nowa, roześmiana z San Francisco.
Smutno się uśmiechnęłam.
- Tak, to prawda. Lepsze jutro, nie? Jest dla kogo żyć.
- Tak, dla niewyżytego seksualnie Anioła Śmierci, który jest niewyspany i idzie spać, dobranoc!
- Nie, nie, nie. Niewyżyty seksualnie Anioł Śmierci budzi się i idzie mi zrobić śniadanie!
- Za godzinkę..
- Nie, teraz! Bo aniołek pozostanie niewyżyty przez baaaardzo dłuuuugi czaaaas - teatralnie zaciągnęłam ostatnie słowa.
Szybko podniósł głowę.
- Że co proszę?
- To co słyszałeś. Baaardzo dłuuugi czaaas - uśmiechnęłam się słodziutko.
- No już idę do kuchni - odparł zrezygnowany.
- Ale najpierw się ubierz golasku - uśmiechnęłam się.
Przewrócił oczami.
- Dobra jestem - wyszeptałam.

12 lutego, 2014

rozdział sześćdziesiąty dziewiąty.

W całym domu pozapalałam światła, włączyłam kablówkę, chyba mtv. Tańczyłam z piwem póki kolka mnie nie złapała. I dość długo wytrzymałam. Pootwierałam okna i drzwi tarasowe. Przyjemny wiaterek chłodził mój dekolt i gołe nogi. Po wypiciu pierwszych łyków pozbyłam się szpilek i długich spodni. Poczułam milusią ulgę. Położyłam się na podłodze czując jak alkohol uderza mi do głowy. Było mi teraz tak dobrze..
- It's tearing up my heart when i'm with you, but when we are apart i feel it too.. - przymknęłam powieki.
Mimo, że jest idealnie brakuje mi czegoś.. Tak jak w sklepie. Masz do wyboru dwie rzeczy, wyliczasz i gdy padnie na jedną z nich, czujesz że jednak chciałeś to drugie, ale jednak tego nie zostawisz, bo tego równie mocno pragnąłeś.
- And no matter what i do, I feel the pain with or without you - łza spłynęła mi po policzku.
Mimo, że jest dobrze, czuję pustkę. Smutek i żal pozostał. Stłumiony przez jakąś tam część szczęścia, ale nadal tam był i teraz się wylał. Płakałam, biłam pięściami w poduszki, krzyczałam lecz nikt mnie nie usłyszy, bo to kompletne odludzie. Tak bardzo mi brakuje mamy... Taty. Gorzkie łzy nadal spływały mi po policzkach.
Zapaliłam ostatniego papierosa, spojrzałam na zegarek, dochodziła druga. Westchnęłam.
Zmęczona położyłam się do łóżka przebrana w koszulkę Diega, która była przesiąknięta jego zapachem, nim. Nie wiem kiedy zasnęłam. Obudziłam się wieki potem. Zerknęłam na zegarek.
Trzecia dwadzieścia. Spałam niecałe półtorej godziny. Strasznie mnie suszyło. Próbowałam się poruszyć, ale nie mogłam. Byłam w szczelnym uścisku Diega. Spał, zmęczony dzisiejszym wieczorem tak jak ja. Gdy spojrzałam na jego łagodną twarz, na którą opadały ciemnie rzęsy i kupa, kręconych włosów, wszystko spłynęło. Cały strach, żal. Wszystko. Odgarnęłam mu włosy z oczu i lekko go pocałowałam tuż przy ustach. Wzięłam jego rękę żebym mogła wyjść.
Z lodówki wyciągnęłam sok pomarańczowy i powolutku gasiłam pragnienie.
Wchodząc do sypialni starałam się zamknąć drzwi jak najciszej potrafiłam.
- Księżniczko - wyszeptał.
Lekko podskoczyłam.
- Księżniczko, przepraszam. Nie powinienen był...
- Ćśś..
Położyłam się, wtulając w tak dobrze znane mi miejsce przy jego obojczyku.
- Kocham cię - szepnęłam.
- Wiem - pocałował mnie we włosy - szkoda, że z tą randką nie wyszło.
Westchnęłam.
- Nie mam siły, porozmawiamy rano?
- Nie ma sprawy.
Uniosłam się na łokciu by dosięgnąć jego ust. Lekko lecz stanowczo go pocałowałam. Zatrzymałam się na sekundę, po czym westchnęłam i osunęłam się na poduszkę czując jak oplata mnie ramieniem bym czuła się bezpieczna.
Przez chwilę głaskał mnie po ręce lecz nagle zastygł, a jego oddech stał się ciężki. Uśmiechnęłam się i sama odpłynęłam w sen.
Teraz jest inaczej, wiem, że śnię. Nie wiem skąd mam tę pewność, ale wiem to. Idę brudnym, ciemnym korytarzem. Unosił się smród wilgoci. Lekko się wzdrygnęłam.
Zauważyłam na jego końcu stłumione światełko, szybszym krokiem skierowałam się w jego stronę. Okazało się, że światło jest w porządku, ale zakłócał je starzec z mojego poprzedniego snu. Przerażona stanęłam.
- Nie bój się..
Już kiedyś słyszałam te słowa. Uniosłam głowę, pokazując, że się nie boje, co nie było prawdą.
- Nadal się boisz.. Może nawet powinnaś? - Złośliwie się uśmiechnął.
Zrobiłam krok w tył.
- Żartowałem. Podejdź - zażądał.
Nadal stałam. Uniósł brew.
- Powiedziałem żebyś podeszła. Jestem Angel'em twoim przełożonym, podejdź!
Przewróciłam oczami. Wszyscy ci Angel'owie tacy przemądrzali? Władcy świata...
Stałam tak blisko niego, że mogłam policzyć wszystkie zmarszczki na jego starej twarzy. Ile może mieć lat?
- Dwieście pięćdziesiąt - uśmiechnął się.
Zamarłam.
- Co?
- Zapytałaś ile mam lat.
- W myślach..
Uśmiechnął się.
- Może zajmiemy się tobą? - Wzruszyłam ramionami. - A więc, nie wiem jak to się stało, że byłaś ofiarą i Aniołem w jednym. To dość dziwne - przekrzywił lekko głowę - obserwowałem cię przez pewien czas.
- Straszenie w snach to nie obserwowanie.
- Nie narzekaj. A więc, jesteś niewiarygodnym przypadkiem. Wiesz kiedy musisz się obudzić, a to już wyczyn - uniósł brwi.
- To problem?
Pokręcił głową.
- To dar. Dlatego masz prawo wyboru.
Stałam się czujna.
- Możesz obejść procedury i stać się od razu Angel'em lub pozostać Aniołem Śmierci.
__________________________________________________________
Mam nadzieję, że nie rozczarowałam was tym rozdziałem. Mi wyjątkowo nie podchodzi... Siedziałam nad nim parę dni co jest wyczynem, to chyba najlepsze co mogłam napisać, ale nie podoba mi się. Co sądzicie?

11 lutego, 2014

rozdział sześćdziesiąty ósmy.

 - Co wy tu do cholery robicie?! - Wycedził przez zęby Diego. - Gdybyśmy chcieli z wami spędzić ten wieczór to wskoczylibyśmy wam do łóżka!
- Mów za siebie - dodałam.
- Spokojnie, Diego nie denerwuj się. Taka podwójna randeczka nikomu nie zaszkodzi - uśmiechnął się Mo przytulając do siebie Alice.
- Skąd wiedzieliście gdzie jesteśmy? - Zdziwiłam się.
- Diego ma chip w dupsku - Alice do mnie mrugnęła.
- Zamknij się!
Alice podniosła ręce w obronnym geście.
- Straciłam apetyt.
Wstałam i wyszłam. Usiadłam przed restauracją głęboko oddychając.
- Masz papierosa? - Zapytałam przechodnia.
Zmierzył mnie od stóp do głów po czym obleśnie się uśmiechnął.
- Pewnie, ślicznotko - wyciągnął paczkę dotykając mojej dłoni odrobinę za długo.
Lekko się uśmiechnęłam.
- Zabieraj od niej łapska! - Usłyszałam głos Diega.
- Nie pucuj się, lalusiu.
- Chcesz poznać tego lalusia bliżej? - Zapytał groźnie.
Uśmiechnął się.
- Czemu nie.
Diego od razu wkroczył do akcji. Sprzedał mu kopniaka na twarz po czym chłopak odleciał parę metrów do tyłu. Diego skoczył na biednego faceta masakrując mu twarz. Oprzytomniałam z szoku rzucając mu się na plecy.
- Diego! Zostaw go! Przecież ty go zabijesz, kretynie! Opanuj się! Mo! Alice! Pomóżcie mi!
Od razu przybiegli, Mo z lekkim zniecierpliwieniem rzucił się w jego stronę.
- Diego, brachu. Już koniec. Nic jej nie jest. Spójrz na nią...
Diego lekko się obrócił. Pokręciłam wkurzona głową.
- Alice, odwieziesz mnie? Proszę cię bardzo - zrobiłam minkę zbitego pieska.
- Pewnie, mała - uśmiechnęła się przytulając mnie do siebie.
Przeszłyśmy obok nich. Nie zaszczyciłam go nawet jednym spojrzeniem.
Usłyszałam za sobą szarpanie.
- Puść mnie! - Krzyknął Diego.
- Zostaw ją teraz! Ona jest w szoku. Idziemy do klubu, Alice do nas dołączy jak będzie chciała, ale Natale zostawiasz teraz w spokoju, ma teraz pewnie coś do przemyślenia.
- Przepraszam.. - Usłyszałam jeszcze głos Diega.
Rozsiadłam się oddychając z ulgą. On mógł go zabić, Diego jest niebezpieczny. A jak na mnie się wkurzy i rzuci mi się do gardła? Odwróciłam wzrok w stronę okna.
- Pamiętaj, że on to robi dla twojego dobra... Dla waszego dobra, ale nie zmieni tego kim jest.
- Wiem - zaszlochałam.
Zdusiłam w sobie jęk rozpaczy.
- On mógł go zabić tylko dlatego, że za długo dotykał mojej ręki..
- Wiem.. Przykro mi - uśmiechnęła się pocieszająco.
Zajechałyśmy pod dom.
- Daj mi klucze i wracaj do nich, ja się już kładę, nie mam siły.
- Jesteś pewna?
Kiwnęłam głową.
- Przepraszam, że zniszczyliśmy wam randkę - odwróciła zmieszana wzrok.
- Trudno, stało się. Jedziemy dalej. Miłej zabawy - zatrzasnęłam drzwi i pomachałam jej.
Z lodówki wyciągnęłam piwo w dolnej szufladzie znalazłam paczki papierosów.
Rzuciłam się na łóżko zaciągając się mocno papierosem.
- Idealne wino, idealne życie, a ja już hoduję raka i podsycam alkoholizm - pociągnęłam długi łyk piwa.

10 lutego, 2014

rozdział sześćdziesiąty siódmy.

- W porządku - kiwnęłam głową nadal zachwycona tym miejscem.
Odsunął mi krzesełko, co było kolejnym przykładem jego wychowania przez matkę.
Otworzyłam menu, które było dość ubogie w specjały za to bogate w ceny, szeroko otworzyłam oczy.
- Bierz co chcesz - westchnął przeciągle.
Przewróciłam oczami.
Chyba jedyne co rzuciło mi się w oczy dość normalnego i taniego to sałatka grecka.
Przyszedł ten sam kelner co nas tu przyprowadził.
- Zdecydowali państwo?
- Tak, oczywiście - odparł Diego.
Mężczyzna wyciągnął malutki notesik i eleganckie pióro, lekko uniósł brew.
Diego wskazał na mnie. Odchrząknęłam.
- Sałatkę grecką i pieczywko lekko przypieczone - uśmiechnęłam się.
- A ja, jagnięcinę po meksykańsku. Ah, prosimy jeszcze o butelkę czerwonego wina.
- Wytrwane czy słodkie?
- Pół na pół - mrugnął do mnie.
- Jak sobie pan życzy - poirytowany się uśmiechnął.
Nie rozumiem takich ludzi. Po co biorą się za pracę gdzie wymagany jest kontakt z ludźmi. Po co pracują jeśli wiecznie są nie zadowoleni, a rozmowa z klientem to kara.
- Diego, skąd ty masz na to pieniądze?
- A czy to ważne?
- No wydaje mi się że tak, biorąc pod uwagę samochód, wielki teren i ogromny dom plus drogie kolacje. Zapomniałabym jeszcze o wyprawieniu imprezy z mnóstwem drogiego alkoholu - uniosłam brew.
- Trochę się tego uzbierało przez ostatnie dni - roześmiał się.
- A więc?
- Dostaje takie małe wypłaty od Angel'ów za zlecenie.
- Nazywasz to małą wypłatą? - Szeroko otworzyłam oczy.
Wzruszył ramionami.
- Nie chcesz wiedzieć ile oni sami zbijają na tym kasy.
- Okey. A więc, jaki plan na dzisiejszy wieczór, panie romantyczny?
- Przestań bo się zarumienię.
Przekrzywiłam lekko głowę.
- Nie, nic. Plany na wieczór? Jemy, idziemy się przejść molem, usiądziemy na plaży z winem i porobimy zdjęcia starym polaroidem, który należy do ciebie i poprzyklejamy je u nas - uśmiechnął się zadowolony z siebie.
- Polaroidem, który należy do mnie? - Szeroko otworzyłam oczy.
- Niespodzianka! - Uśmiechnął się.
- Miło z twojej strony.
- Oto państwa zamówienia.
Kelner położył przede mną miseczkę z sałatką, napakowaną serem fetą i grzankami. Ślinka mi napłynęła do ust.
Diego za to otrzymał wielki talerz mięcha z malutkimi ziemniaczkami i sałatą.
Kiwnęłam lekko głową.
Diego zabrał mężczyźnie butelkę wina i wyprosił go ruchem dłoni. Sam wziął się za nalewanie alkoholu do kieliszków.
- Starczy mi już, w ostatnich dniach już wystarczająco wypiłam.
- W końcu mówisz  n i e - roześmiał się.
Przewróciłam oczami.
- Zejdź ze mnie.
- Za szybko tego nie zrobię - poruszył brwiami.
Czułam jak oblewam się rumieńcem.
- Uwielbiasz mnie zawstydzać - odpowiedziałam wkurzona.
- Nie marudź księżniczko.
Wzięłam pierwszy kęs nadal uciekając wzrokiem. W sumie sałatka nie była jakaś mistrzowska jak się spodziewałam po jej cenie, ale można było ją zjeść z przyjemnością. Zerknęłam na Diega, jadł aż mu się uszy trzęsły. Lekko się uśmiechnęłam.
Podniosłam kieliszek.
- Czekaj!
Spojrzałam przerażona na Diega. Wstał unosząc swój kieliszek.
- Wznoszę toast za nowe życie!
- Za nowe życie! - Uśmiechnęłam się promiennie.
Łyknęłam i zaniemówiłam. Wino było wprost bajeczne. Idealna połówka, było czuć kwasek, ale też słodycz. Żadne z nich nie zacierało się, oby dwa były równie wyraziste. Przepyszne.
- Najlepsze wino jakie kiedykolwiek piłem - westchnął.
- Idealne wino na idealne rozpoczęcie nowego życia - Oczy zaświeciły mi się milionem gwiazd.
- Tak! Też chcę to idealne wino!
Zamarliśmy.

09 lutego, 2014

rozdział sześćdzisiąty szósty.

Odwróciłam zawstydzona wzrok.
Wyszeptał:
Aliści wszystko, co nas wzrusza, mnie i ciebie,
jak smyczek skrzypiec splata nas pragnieniem,
co ze strun dwojga jeden tworzy dźwięk i jedną treść.
 
Przymknęłam z rozkoszą oczy. W jego ustach wiersz brzmiał intymnie, delikatnie - idealnie. Kusił by zamknąć oczy i zatracić się.
- Rilke.. - Otworzyłam oczy. - Przed chwilą się tego nauczyłeś?
- Umiałem to już wcześniej. Znam jego wiersze.
Wziął mnie w ramiona.
- Gotowa?
- Gotowa - potwierdziłam.
Chwycił mnie za dłoń splatając swoje palce z moimi. Mimo, że był potężną kreaturą odporną na ból, wciąż pozostawał ciepły i delikatny. Puścił mnie by otworzyć mi drzwi pasażera niczym dżentelmen.
- Dziękuję.
Lekko otarł się o moje ramię. Niby zwykły gest, ale dla nas pozostawał całkowicie intymny.
- Gdzie jedziemy?
- Na randkę - uśmiechnął się.
Przewróciłam oczami.
- Zobaczysz jak dojedziemy - lekko pocałował mnie w policzek.
- Niech ci będzie - westchnęłam.
Jechaliśmy w zupełnej ciszy. Mimo, że przyzwyczaiłam się do jego obecności nadal czułam się skrępowana.
- Uważasz, że ten ktoś z moich snów tylko sprawdza co i jak?
Zacisnął dłonie na kierownicy.
- Tak, na pewno. Innej opcji nie ma.
- A zastanawiałeś się nad tym kim ja właściwie jestem?
- Żeby to raz - uśmiechnął się pocieszająco.
Kiwnęłam zrezygnowana głową.
- Już dojeżdżamy.
Wyjrzałam przez okno. Przed nami rozpościerał się Pier 39. Mola, promenady i mnóstwo fok. Jednak romantycznie, już się ściemniało i cały obszar był oświetlonyy małymi światełkami.
Szeroko się uśmiechnęłam.
- Mówiłam ci już, że jesteś najlepszym chłopakiem na świecie?
Udał zamyślonego efektownie stukając się w brodę.
- Nie - uśmiechnął się.
Zarzuciłam mu ręce na szyje i mocno pocałowałam.
- Dobra, dobra te czułości to potem, bo tam nie dojedziemy w całości.
W podskokach wyszłam z auta nie czekając aż Diego otworzy mi drzwi.
Weszliśmy do dość eleganckiej restauracji, kulturalnie puścił mnie przodem.
- Wydasz majątek - szeroko otworzyłam oczy.
- Cicho, o pieniądze się nie martw, w porządku?
Przewróciłam oczami.
- Dobry wieczór. Pan Diego Ramos?
Diego kiwnął lekko głową.
- Witam - uśmiechnął się.
Lekko zakrztusiłam się śmiechem.
- Proszę tędy.. - Mężczyzna wskazał drogę.
Wzięłam Diega pod rękę.
- Ramos? - Wyszeptałam ironicznie.
- Zamknij się. Alice wybierała nam nazwiska - zrezygnowany odparł. - Będę miał trochę czasu to zmieniam to.
Zaśmiałam się cichutko.
- Oto państwa stolik.
Cicho wciągnęłam powietrze.
Stolik był przy otwartych drzwiach tarasowych, Słońce chowało się za horyzont, a niebo przybrało barwę pomarańczowo-żółtą. Piękny wieczór. Lekki wiaterek wywiewał zasłony. Zachwycona odwróciłam się do Diega, który stał oparty o framugę.
- Pięknie tu - wyszeptałam.
- Dobra siadamy, bo mamy mało czasu, a dużo rzeczy do zrobienia - zatarł dłońmi.

08 lutego, 2014

rozdział sześćdziesiąty piąty.

Ciężko opadłam na kanapę.
- Coś konkretnego, czytaj kolacja przy świecach? Czy raczej popcorn i film?
- Popcorn i film! - Krzyknęłam podnosząc pięść do góry jak zwycięzca.
- I bądź tu romantyczny - usłyszałam szept.
- Co?
- Nic, nic. Mówiłem, że nie ma sprawy.
- Kłamca!
Roześmiałam się.
- Kto? - Usłyszałam za sobą jego głos.
Lekko podskoczyłam.
- Kłamca - uśmiechnęłam się.
Z gracją przeskoczył przez kanapę lądując na siedzeniu.
- Kto?
- Kłamca!
Poczułam jak oplata moje nogi swoimi, tak abym nie mogła nimi poruszyć i zaczął mnie niemiłosiernie gilgotać. Z szoku wybudziłam się dopiero po paru sekundach wybuchając głośnym śmiechem.
- Dobra, dobra! Koniec! - Roześmiałam się. - Koniec!
Pocałował mnie w policzek opierając się lekko o oparcie. Ułożyłam się tak bym mogła się do niego przytulić, przymknęłam powieki. Uderzył mnie mocny zapach. Zmarszczyłam lekko nos.
- Diego, coś się jara.
- O cholera!
Zerwał się z kanapy i szybko poleciał do kuchni.
Usłyszałam nieprzyjemne syczenie i uderzenie o blat.
- Plany na film i miły wieczór zniszczone przez zjarany popcorn.
Obróciłam się do niego z wymalowaną podkówką na twarzy. Oczy mu się zaświeciły, a na twarz wypłynął olśniewający uśmiech.
- Leć na górę, ubierz się ładnie i wychodzimy.
- Rendez-vous? - Znacząco poruszyłam brwiami.
- A żebyś wiedziała! No, na górę!
Szczęka mi opadła. Oczywiście Diego był, uroczy, słodki, romantyczny i w ogóle, ale od razu randka? Tego bym się nie spodziewała. Co raz bardziej go doceniam, stara się. Tak naprawdę nigdy nie byłam na randce.
Uśmiechnęłam się.
Otworzyłam ogromną garderobę i nie wiedziałam na czym mam oko zawiesić. Miliony sukienek, bluzeczek. W końcu wyciągnęłam czarny, błyszczący i z tego co widziałam jeans'owy top na ramiączkach zapinany na malutkie guziczki z przodu odkrywał ponad pięć centymetrów brzucha. Nigdy nie odważyłabym się założyć czegoś podobnego, ale nowe życie nowe ja. Białe i dość obcisłe rurki i czarne sandałki na obcasie.
Chyba będzie dobrze. Pogrzebałam w szafkach i znalazłam małą srebrną, błyszczącą się torebeczkę.
Buty i torebkę zostawiłam tutaj.
- Diego skoczyłeś już?! - Krzyknęłam w stronę łazienki.
Otworzył drzwi, za nim unosił się zapach drogiej wody kolońskiej. Pięknie pachniał.
- Zdążysz się wyszykować do pół godziny?
Kiwnęłam głową, w którą mnie lekko pocałował.
Chwyciłam rzeczy i kosmetyki plus perfumy i wybiegłam do łazienki.
Szybko odkręciłam wodę, smarując się żelem i myjąc włosy. Myłam zęby susząc głowę. Jestem chyba mistrzynią w robieniu kilku rzeczy na raz. Włożyłam na siebie olśniewające ciuchy i nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę ja. Ta dziewczyna była piękna. Po wysuszeniu włosów pojawiły się lekkie loczki. Zakręciłam jeden z nich na palec. Pociągnęłam szybko rzęsy tuszem spryskałam się ślicznymi perfumami. Poprawiłam ostatni raz włosy i przejechałam malinowym błyszczykiem po ustach.
W garderobie założyłam buty. Chwyciłam torebkę i włożyłam do niej dowód i błyszczyk.
Wzięłam głęboki oddech schodząc na dół. Przy stole siedział Diego czytający mój tomik. Jak tylko usłyszał stukot obcasów wstał.
Wyglądał... Brak mi słów. Szary t-shirt z dekoltem w serek, skórzana kurtka i ciemne jeansy. Zwykłe ubranie, a temu Adonisowi dodawał tyle urody.
Nadal stałam przy schodach, a on przy stole. Żadne z nas nie poruszyło się na centymetr.
- Wyglądasz... - wziął głęboki oddech. - Wyglądasz przepięknie.

07 lutego, 2014

rozdział sześćdziesiąty czwarty.

- Jesteś silna. Nikomu nie przydzielasz jego miejsca. No może nie zawsze.
Uniosłam brew.
- No przydzieliłaś mi wizytówkę, w szkole, na początku naszej znajomości.
- Tylko dlatego, że zachowywałeś się jak frajer - uśmiechnęłam się.
- Nie prawda. Byłem po prostu zakochany.
Przewróciłam oczami.
- Mam nadzieję, że dojdą do porozumienia. Przez te parę dni jak Mo tutaj jest, nie widziałam go tak przybitego jak dzisiaj rano.
- Kiedyś byli naprawdę fajną parą. Ale Morris'owi odbiło i zranił ją. Długo przeżywała ich rozstanie.
- Co się wtedy stało?
- Mianowali go Angel'em.
Lekko wzruszył ramionami.
- Widać nawrócił się.
Kiwnęłam głową.
- Wiesz co?
- Nie wiem.
- Nie żałuję, że uciekłam.
- Cieszy mnie to - nieśmiało się uśmiechnął.
Spojrzałam w drugą stronę. Postanowiłam, że powiem mu o tym.
- Nic mi się dzisiaj nie śniło. To znaczy nic niepokojącego - lekko uniosłam kąciki ust.
- To widzisz jakie jest na to lekarstwo? Musisz korzystać póki działa.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Chyba śnisz.
- To jeszcze mogę. Wracamy? Siedzisz tu prawie cały dzień.
Cały dzień? Przed dwunastą przyszłam do Alice. Minęło już całe popołudnie? Niemożliwe.
A jednak, Słońce chyliło się już ku zachodowi. Niebo było niebiesko-różowe, lekko wchodziło w fiolet. A Słońce już do połowy było zatopione w Pacyfiku.
- Jak pięknie... - Wyszeptałam.
Spojrzałam na Diega zatracając się w jego błękitnych oczach, granatowe cętki mieniły się pod błyskiem zachwytu.
Zmarszczyłam brwi.
- Coś się stało?
- Nie. Po prostu strasznie tu pięknie.
Zarumieniłam się, lekko go dźgnęłam w bok. Uśmiechnięty zbliżył swoją twarz do mojej. Zatrzymał się centymetr przed nią.
- Na co czekasz? - Wyszeptałam.
- Na ciebie - mrugnął do mnie po czym naparł na moje usta.
Zarzuciłam mu ręce na szyję i lekko głaskałam jego kark. Czułam jak pożądanie krąży w moich żyłach. Sturlaliśmy się na samą plaże. Nie mogłam wytrzymać i wybuchnęłam śmiechem.
Westchnął.
- Z tobą zrobić coś poważnego.
Zaczęłam się krztusić.
- Spadaj - wyjąkałam. - Jestem cała w piasku. Wracajmy.
Podałam mu dłoń i już leżałam na piasku obok niego.
- Ej! Mieliśmy wracać - roześmiałam się.
- Dobra, dobra. Ścigamy się?
Pokręciłam głową.
Zarzucił mi rękę na ramię. W ciszy wracaliśmy do domku.
W domu stanęliśmy zszokowani. Cud, że coś z niego pozostało.
- Co je..
- Alice i Mo wrócili - westchnął.
Po schodach były porozrzucane ubrania, a w kuchni pobite szklanki. W każdym zakątku salonu coś było. Drzwi wejściowe stały otworem.
- Czyli okupujemy dół - uśmiechnęłam się.
- Głodna?
- Bardzo - odparłam.

06 lutego, 2014

rozdział sześćdziesiąty trzeci.

Może jajecznica to nie tak wyrafinowane śniadanie jak Diega, ale musi mi starczyć. Bezpośredniość Alice robi się odrobinę męcząca, ale mimo wszystko uwielbiam ją. Głupio mi trochę, bo to nowa rzecz i nie czuję się pewna w tej sytuacji. Takie lekkie zagubienie? Jak dziecko, które zgubi się w sklepie i nie wie, w którą alejkę, powinno pójść. Jak powinno się zachować, czy płakać czy być twardym. Czy dać po sobie poznać, że coś jest nie tak czy raczej zostać opanowanym.
- Cześć, Natalia. Jak się spało?
Za stołem stał Mo. Dość zmartwiony jak na niego. Zmarszczyłam brwi.
- W porządku. A tobie jak minęła noc? Wszystko okey?
Kiwnął ponuro głową.
- Kawy? A może zrobić ci jajecznicę?
- Kawy, dziękuję.
Nastawiłam wodę i usiadłam przy stole.
- Co się stało?
W milczeniu spojrzał mi w twarz. W jego oczach było tyle bólu, udręki. Nie mogłam na niego patrzeć.
- Alice - wyszeptał. - Przyjechałem tu dla niej. Tęskniłem, wiesz ja też mam uczucia. Nie mogę sobie wybaczyć, że kiedyś tak okropnie ją potraktowałem, ale ja ją kocham. Teraz to wiem.
- Powiedziałeś jej to?
Pokręcił głową.
- Przy niej zawsze mi odbija. Nawet nie wiem o czym gadam. A w czasie imprezy jak zobaczyłem ją z tym debilem, to myślałem, że go zabiję.
Usłyszałam kroki w salonie. Podniosłam wzrok na stojącą za Mo Alice. Bez słowa wyszła na taras.
Morris uderzył pięścią w stół zrywając się z miejsca. Trzasnął drzwiami wejściowymi. Usłyszałam ryk silnika. Chwyciłam się za głowę. Jęknęłam.
Wyszłam na taras. Znalazłam Alice na huśtawce.
- Ja.. Przepraszam, wiem że ona jest twoja.
- Przestań - pokręciłam głową. - Jak dużo słyszałaś?
- Myślisz, że on to mówił na serio?
Oczy miała zaczerwienione od płaczu.
Kiwnęłam głową w milczeniu.
- Czasem ludziom trzeba dać drugą szansę. Trzeba w nich wierzyć. Nigdy nie wiadomo co los nam zgotował. Trzeba po prostu stawić temu czoła. Jeśli ty również go kochasz.. To bierz dupę w kroki i działaj. Niech w końcu wylezie ta odważna Alice, która bezczelnie mówi, że się pieprzyłam - roześmiałam się.
Kiwnęła głową i otarła twarz.
- Umiesz pocieszyć. Ale sobie nie potrafisz pomóc, prawda?
Odwróciłam wzrok w drugą stronę.
- Będę przy tobie zawsze kiedy tylko będziesz tego potrzebować, będę cię wspierać. Obiecuję ci to - mocno mnie uścisnęła. - Na paluszek.
Uśmiechnęłam się.
- Paluszek?
Kiwnęła głową wyciągając w moją stronę najmniejszy paluszek.
W milczeniu zahaczyłam swoim o jej. Uśmiechnęłam się.
- Leć do samochodu i jedź za nim, na pewno wiesz gdzie mógł pojechać.
Kiwnęła głową i już jej nie było.
- Dobra jestem - uśmiechnęłam się.
Trafiłam na plażę, usiadłam i w milczeniu przesypywałam piasek z ręki do ręki.
Zastanawialiście się kiedykolwiek ile jest takich małych kamyczków na plaży? Jak byłam mała często o tym myślałam, potem w nocy miałam koszmary. Śniło mi się, że miliony zasypywały mnie, a ja musiałam je przenieść. Zawsze było ich co raz więcej. Nie mogłam wykonać tego zadania. Może to głupie, ale bałam się tego.
- O czym myślisz? - Usłyszałam głos Diega.
- O piasku.
Objął mnie.
- Patrz, tutaj są miliony kamyczków, każdy jest inny, mniejszy lub większy, ciemniejszy lub jaśniejszy. Ale nie zwracamy na to uwagi. Piasek to piasek. Nie zagłębiamy się w szczegóły - Spojrzałam na niego. - Z ludźmi jest zupełnie inaczej. Widzimy to co nam nie pasuje i przydzielamy wizytówkę, gdzie pasuje, a gdzie nie. Dochodzimy potem do wniosku, że wszyscy są tacy sami, ale jednak różni. Człowiek to człowiek, a piasek to piasek. Nie można dzielić na grup takich samych rzeczy, a jednak to robimy. Rozumiesz?
Kiwnął głową.
- To jest do dupy.
- Życie to życie. Nikt nigdy nie powiedział, że będzie łatwo.
- Wiem - westchnęłam.

05 lutego, 2014

rozdział sześćdziesiąty drugi.

Obudziłam się już nad ranem. Szczęśliwa stwierdziłam, że nic mi się nie śniło. Przynajmniej nic co by świadczyło, o tym, że czegokolwiek się boję. Leżałam oparta o Diega, lekko podniosłam się by na niego spojrzeć. Jego twarz była taka spokojna, łagodna. Nie było na niej ani jednej zmarszczki. Idealna, śniada cera jak u małego dziecka. Lekko się uśmiechnęłam.
- Nie patrz na mnie - wyszeptał.
Lekko podskoczyłam i odwróciłam wzrok.
- Nie patrzę. Śpij.
Mocno mnie do siebie przytulił.
- Ty nie śpisz to nie będę tracił przyjemności z przytulania cię na spanie.
Czułam jego ciepłą skórę, na mojej własnej. Całkowicie nagiej. Szeroko otworzyłam oczy. Jestem naga. Zrobiliśmy to, a ja jestem naga! Naciągnęłam na siebie kołdrę po samą szyję.
Diego się roześmiał.
- Wszystko już widziałem, spokojnie.
Krew mocniej zaczęła mi krążyć w policzkach.
- Zamknij się - wbiłam mu łokieć w brzuch.
- Przepraszam księżniczko - wyszeptał.
- Idę się ubrać.
Głośno westchnął.
- Pogniewamy się - powiedział obrażonym głosem.
Lekko się roześmiałam. Owinęłam się cienką kołdrą i odwróciłam się w jego stronę.
- O boże ty jesteś nagi!
Szybko się odwróciłam.
- Nie widzę w tym nic dziwnego - wybuchnął śmiechem.
- Idź się pierwszy ubierz, proszę cię - jęknęłam.
Usłyszałam jak się podnosi. Przytulił mnie.
- Jesteś wspaniała - wyszeptał.
Pocałował mnie lekko w policzek.
- Do garderoby, ale mi to już - zażądałam.
Dosłownie po sekundzie wyszedł już w dresach. Odetchnęłam.
- Zadowolona? - Rozłożył ręce.
Kiwnęłam głową.
- To teraz już nie mu..
- Muszę.
Skierowałam się do garderoby.
To się wydarzyło. Kochaliśmy się. Poznałam go z zupełnie innej strony, on chyba mnie też. A jak coś zrobiłam nie tak? Zagryzłam wargę.
K o c h a m  c i ę, usłyszałam jego głos.
Lekko się uśmiechnęłam. Wszystko jest wspaniale, a ja niczego nie zepsułam. Więc, nie jestem już dziewicą. Boże, jakie to słowo jest okropne, pomyślałam.
Dopiero teraz poczułam, że na moim ciele pozostał ślad po jego dotyku i pocałunkach. Przejechałam dłońmi po szyi lekko przymykając oczy. Uśmiechnęłam się. Diego, definicja szczęścia Natalii Sorento. Jak uroczo, pomyślałam.
Chwyciłam jego czarną koszulkę i swoje króciutkie spodenki. Przeczesałam włosy palcami.
- Już jest pani zadowolona?
- Bardzo - przytuliłam go. - Kocham cię.
Czule mnie pocałował.
- Idę się ogarnąć - wychrypiałam.
- Dołączę się.
Nuciłam T e a r i n  u p  m y  h e a r t  myjąc powoli zęby, koło mnie stał golący się Diego.
- Nie śmiej się bo się zatniesz! - Wybełkotałam.
Szturchnął mnie biodrem. Uśmiechnęłam się cała umazana pastą.
- Masz tu chyba pastę - wskazał na mój nos.
Spojrzałam w lustro.
- Nic...
Diego chwycił swoją piankę do golenia i chamsko mnie nią potraktował. Całe włosy i bluzkę miałam umazane białą mazią.
Stałam zupełnie opanowana gdy on pokładał się ze śmiechu.
- Diego, przytulisz się do mnie, kochanie? - Rozłożyłam ręce w zapraszającym geście.
- Nie podchodź do mnie!
- No chooodź.
Oparł się o ścianę, nie miał jak uciec. Przytuliłam się do niego całym ciałem.
- Czyżbyś teraz wyglądał jak bałwanek? - Uniosłam brew.
- Zamknij się - uśmiechnął się.
- Dzień dobry!
Do łazienki wkroczyła olśniewająca Alice. Diego od razu zrzedła mina.
- Serio, nawet tutaj musisz za nami łazić?
- Zamknij jadaczkę klaunie, a może raczej bałwanie? - Przekrzywiła głowę. - Nat, ładna koszulka, czyżby Diega?
- Tak - wróciłam do mycia zębów.
Diego nadal stał pod ścianą.
- Pieprzyliście się! - Wykrzyknęła.
Zamarłam robiąc się czerwona.
- Alisson!
Odwróciła się do niego.
- No co? Ja zawsze wiem, kiedy ktoś się pieprzył. A to było podejrzane, że od mojego wyjścia nie ruszyliście się z sypialni - poruszyła brwiami.
Powycierałam nadal czerwoną twarz.
- Idę na dół.
Zamknęłam za sobą drzwi uspokajając oddech.

04 lutego, 2014

rozdział sześćdziesiąty pierwszy.

Usłyszeliśmy pukanie. Diego przeciągle westchnął.
- Tak - odchrząknęłam - Tak?
Diego cicho się zaśmiał. Walnęłam go w bok uśmiechając się.
- Przeszkadzam? - Do środka zajrzała Alice.
- Nie - uśmiechnęłam się.
- Tak - westchnął Diego.
Przewróciłam oczami i zepchnęłam go z siebie. Usiadłam wyprostowana.
Przysiadła na rogu łóżka. Zaczęła skubać rąbek pościeli.
- Diego... Mam do ciebie prośbę.
Stał się czujny.
- Mógłbyś pogadać z Mo... - zająknęła się. - Z Morrisem?
Złagodniał.
- Oczywiście - przytulił ją mocno. - Coś zrobił?
- Przyszedł na plaże i wiesz jaki on jest... - Załkała.
- Tak wiem, nie powinien przyjeżdżać - głęboko odetchnął. - Ale nie mogę go wyrzucić.
- Rozumiem, ale żeby nie komentował ani wiesz te jego teksty, gesty i w ogóle - popatrzyła na nas pustym wzrokiem.
- Pewnie mała - uścisnął ją.
- Mówiłam mu żeby tam nie szedł - opadłam zrezygnowana na łóżko.
- Zaraz wracam - pocałował mnie w nos.
Skrzywiłam się po czym wybuchnęłam śmiechem.
- Jesteś twarda - odparłam. - Poradzisz sobie ja to wiem. Mo nie zasługiwał na ciebie i nadal nie zasługuje i on bardzo dobrze o tym wie. A ty wiesz, że stać cię na kogoś lepszego. Na przykład mięśniak z imprezy?
- Taak, fajny był. Ale Mo go nastraszył jak wpadł na plażę. Zabieraj łapy od nie swojego bo łap nie odzyskasz - zaczęła naśladować przemądrzały głos Morrisa.
 Wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Masz szczęście, że spotkałaś Diega, to najlepszy facet pod Słońcem - spojrzała na mnie.
- Wiem - smutno się uśmiechnęłam.
Z dołu dobiegł nas krzyk Diega. Nie zdziwiłabym się gdyby pobił Morrisa.
Otworzyły się drzwi.
- Załatwione - uśmiechnął się.
Rzucił się na miejsce tuż obok mnie.
- Dziękuję ci, jesteś najlepszy - Alice zaświeciły się oczy.
- No wiem - przewrócił oczami. - A teraz wynocha.
Serdecznie się roześmiała.
- Jadę na miasto, potrzebujecie czegoś? Może gumki? - Poruszyła brwiami.
Poczułam jak gorąco wpływa mi na policzki.
Pokręciliśmy głowami. Wzruszyła ramionami i wyszła.
- O czym gadaliśmy?
- Ah, opowiadałam ci o tym jak usta mi drętwieją.
Wybuchnął śmiechem.
- A no tak, miałem ci pomóc zwalczyć tę dolegliwość.
Zachichotałam jak idiotka. Nawet nie podejrzewałam, że taki odgłos może wyjść z mojego gardła.
Pocałunki stały się o wiele bardziej nachalne, ale też przyjemniejsze.
Ręcznik puścił pod wpływem jego dotyku. Jęknęłam. Zerknął na mnie z uniesioną brwią.
I co teraz? Tak czy nie? Już czy jeszcze powinnam poczekać?
Lekko kiwnęłam głową.
Stawiamy kolejny krok w naszym związku. Zamknęłam oczy i dałam się ponieść.

03 lutego, 2014

rozdział sześćdziesiąty.

- Jak to pociągnął cię na dno?
Opanowany Mo podszedł do stołu i wpatrywał się we mnie bez słowa.
- Opowiedz ten sen - cicho zażądał.
Zamrugałam.
- Leżałam na leżaku i jak poczułam kropelki na brzuchu to otworzyłam oczy, a wy kąpaliście się w basenie. Zawołaliście mnie żebym dołączyła, ale nie potrafiliście mi wytłumaczyć dlaczego was nie usłyszałam. Po wskoczeniu odbiłam się od dna, ale nie było was nigdzie na powierzchni. No... No i coś mnie wciągnęło pod wodę. Zdążyłam nabrać powietrza, nie poszłam na dno, tylko unosiłam się. Pojawiła się przede mną pomarszczona twarz. No i zauważyłam czarne skrzydła - wzruszyłam ramionami udając, że nic mnie to nie obchodzi, ale w środku krzyczałam z przerażenia - Ah, no i nagle otworzył usta. Nie wiem jakby chciał krzyknąć albo mnie pożreć.
Nerwowo się roześmiałam lecz oni nie podzielili mojego entuzjazmu.
Mo rzucił Diego wymowne spojrzenie.
- Coś nie tak? - Zapytałam.
Diego pokręcił głową.
- To tylko te sny przed staniem się Aniołem, nie przejmuj się - Mo poklepał mnie delikatnie po plecach.
Czułam, że coś jest nie tak.
- No cóż... Idę się ubrać - wskazałam schody.
- Pomóc ci? - Zaofiarował się Mo.
Roześmiałam się. Nagle usłyszałam głuchy hałas. Szybko się obróciłam. Koło Morrisa leżała patelnia.
- Zapomnij! - Lekko się uśmiechnął Diego. - Idę z tobą.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Objął mnie ramieniem.
- Nie waż się iść na plaże! - ostrzegłam Mo.
- Okey - odkrzyknął z tarasu.
Po dotarciu do sypialni. Nie mogłam jej poznać. Smród whisky zniknął, pościel zmieniona, a wszelkie rzeczy zniknęły.
- Postarała się - odparłam z podziwem.
- Jest najlepsza.
Rzuciłam się na pościelone łóżko.
- Mam dość - krzyknęłam w materac.
Poczułam jak łóżko ugina się pod ciężarem Diega. Jego dłoń znalazła się na moich plecach, lekko mnie głaskał.
- Wszystko się ułoży - wyszeptał.
Przewróciłam się na drugą stronę.
- Teraz możesz powiedzieć mi prawdę.
Zesztywniał.
- Na temat?
- Na temat czarnych skrzydeł. I tej postaci.
Westchnął.
- Mogło wyniknąć małe nieporozumienie po twoim ożyciu. I do tego to, że stajesz się Aniołem. Wydaje mi się, że usiłują zobaczyć z czym, przepraszam, z kim mają do czynienia. Nic ci nie zrobią. Mo jest tego pewny i ja też. Teraz mają łatwiej, bo masz jeszcze sny i mogą pojawiać się właśnie w nich.
Nie zorientowałam się, że przez ten cały czas wstrzymywałam oddech. Głośno wypuściłam zalegające w płucach powietrze. Czułam się jak materac bez tego gazu. Kamień spadł mi z serca. Nic mi nie grozi. Możemy żyć spokojni i szczęśliwi. Uśmiechnęłam się.
Wziął mnie w ramiona.
- Pamiętasz co powiedziałem przed wyjściem? - Wychrypiał mi do ucha.
Zadrżałam. Wziął to za idealny znak i zaczął mnie delikatnie całować po szyi.
- Jesteś moja.. Na zawsze.

01 lutego, 2014

rozdział pięćdziesiąty dziewiąty.

- Halo? - Rozległ się głos rodzicielki.
Nie odezwałam się.
- Halo? Kto tam? - Cisza. - Natalia?
Zakończyłam rozmowę.
Czułam jak łzy mi spływają po policzkach. Jak ja mogłam ją zostawić, wygarnęłam sobie. Jestem egoistką, mogłam zostać i poczekać aż mnie stamtąd zabierze.
- Panienko, wszystko w porządku?
Panienko? Zaśmiałam się. Spojrzałam na sprzątaczkę i krótko kiwnęłam głową.
Sięgnęłam po pudełeczko tabletek przeciwbólowych. Kac nadal dawał o sobie znać. Połknęłam dwie piguły odchylając głowę do tyłu. Wyszłam na taras. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały, jak słodko.
Ciekawa jestem co robi Alice, pewnie ma dużo spraw do przemyślenia. Rozebrałam się do bielizny i położyłam się na nagrzanym leżaku.
Poczułam zimne krople na brzuchu. Otworzyłam oko. W basenie kąpał się Diego i Mo.
- Księżniczko, chodź do nas!
- Już wróciliście? - Szeroko otworzyłam oczy.
- Jakąś chwilę temu! - Odkrzyknął Diego.
- Nie słyszałam was - zdziwiłam się.
Wzruszył ramionami.
- No chodź!
Szczęśliwa wskoczyłam do wody. Jedynie usłyszałam ich śmiech... Jakby odrobinę drapieżny. Odbiłam się od dna i wypłynęłam na powierzchnię. Nikogo jednak tam nie było.
- Diego! Mo! Wracajcie do basenu!
Odpowiedziała mi cisza. Zaczęłam rozglądać się dookoła. Panika owładnęła moje ciało. Poczułam szarpnięcie za nogi. Nabrałam głęboko powietrze.
Unosiłam się w wodzie. Stopy nie dotykały dna. Nagle przed moją twarzą pojawiła się pomarszczona twarz. Ciało było okalone ciemnymi piórami. Postać przekrzywiła głowę. Otworzyła usta.
Usiadłam na leżaku ciężko dysząc. Pot spływał mi ciurkiem po plecach. Zadrżałam.
- To tylko sen - wyszeptałam.
Łza pociekła mi po twarzy.
Skierowałam się do łazienki. Weszłam pod strumień ziemnej wody. Jak dobrze, pomyślałam.
Wyszłam owinięta ręcznikiem i poszłam na dół.
Lodówka była pełna alkoholu.
- Zaraz się porzygam - jęknęłam.
Wyciągnęłam sok pomarańczowy i resztkę paeli. Powoli przeżuwałam warzywa. Kim była ta postać? To coś nowego. W śnie pojawił się ktoś inny niż Diego lub Alice. Tylko teraz pytanie kto to jest.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
- Wróciliśmy! - Usłyszałam władczy głos Mo.
Poczułam jak Diego całuje mnie w policzek.
- Hej - uśmiechnęłam się.
Odwróciłam się do niego na obrotowym krześle.
- Ładny ręczniczek - odparł ironicznie Morris.
- Daj jej spokój!
Pocałował mnie czule.
- Coś się stało? - Zmarszczył brwi. - Gdzie jest Alice?
- Nie.. W porządku. Alice na plaży. Źle się poczuła.
- Poszukam jej - odparł Mo.
- Nie, nie poszukasz jej - zaoponowałam.
Podniósł ręce w obronnym geście.
Nadal grzebałam widelcem w talerzu. Diego stanął po drugiej stronie stołu opierając się o niego.
- No mów, coś cię gryzie księżniczko.
Podniosłam na niego wzrok.
- Zasnęłam - wyszeptałam.
Szeroko otworzył oczy.
- Diego.. My mamy skrzydła?
- Tylko my, Angel'owie. A dlaczego pytasz?
- Czarne skrzydła. Ktoś mnie pociągnął na dno...