24 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty siódmy.

perspektywa Natalii.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam - rozpłakała się moja rodzicielka.
- Ja też mamusiu, ale muszę już wracać. To wielki dzień - otarłam wilgotne oczy.
- Oczywiście mała - uśmiechnęła się. - Będziemy miały jeszcze trochę czasu.
Pokiwałam głową powoli wracając do Diega.
- Dziękuję ci - wyszeptałam i lekko pocałowałam go w policzek.
Promiennie się uśmiechnął.
Bardzo miły ksiądz wypowiedział wszystkie potrzebne formułki. Złapaliśmy się z Diegiem za ręce i po kolei wyrecytowaliśmy przysięgę, której się uczyłam przez cały tydzień. To cud, że nie zapomniałam co mam powiedzieć.
- Diego? Możesz pocałować pannę młodą - uśmiechnął się kapłan.
Nagle poczułam przeraźliwe mdłości. Czułam, że odpływam, byłam daleko od Diega, kościoła, samej siebie. Co się dzieje?
- Diego? - Nawet mój głos był daleko stąd.
Znalazłam się w szarym miejscu. Zadanie.
Diego? Słyszysz mnie? - Zapytałam telepatycznie.
Tak, jeste... - Coś przerwało. Zostałam sama.
Z daleka zbliżała się malutka postać. Melanie. Małą Melanie, która musi wrócić. Powolutku do niej podeszłam. Była ubrana w różową piżamkę w Hello Kitty, na głowie zawiązane dwa cieniutkie warkoczyki. Zagubiona rozglądała się po tym miejscu, tak jak ja gdy się tu znalazłam.
- Cześć, złotko - zaczęłam.
- Kim jesteś? - Cichutko zapytała.
Kim jestem? Aniołem Śmierci, wcale jej tym nie przestraszę.
- Twoim Aniołem Stróżem - uśmiechnęłam się promiennie. - Mamusia i tatuś na ciebie czekają. Musisz do nich wrócić, malutka.
Mała wpatrywała się we mnie dużymi, niebieskimi oczami.
- Nie umiem - zaszlochała.
- Umiesz, ja ci pomogę - Chwyciłam ją za rączkę.
Powoli oddalałyśmy się w stronę, z której przyszła.
- Teraz już musisz iść - ja muszę iść. Zawsze będę przy tobie, pamiętaj o tym - pocałowałam lekko dziewczynkę w ciepłe czoło.
Kiwnęła króciutko główką i zniknęła. Po prostu rozpłynęła się w powietrzu.
- Udało mi się! - Zatańczyłam taniec zwycięstwa, całkowicie kalecząc swoje nogi. - To co, czas wracać.
Zamknęłam oczy po chwili je otwierając lecz nadal byłam w szarym świecie. Jeszcze raz powtórzyłam tę czynność natarczywie myśląc o kościele, Diego, mamie i ślubie. Nic to jednak nie dało.
Diego?
Zero reakcji.
Diego! - zaszlochałam. - Utknęłam...


TADAM! A OTO I FINAL HISTORII NATALII I DIEGO! MAM NADZIEJĘ, ŻE PODOBAŁO WAM SIĘ TO OPOWIADANIE! JUŻ NIEDŁUGO ZACZNĘ PUBLIKOWAĆ POSTY NA MOIM KOLEJNYM BLOGU. --> http://why-you-dont-remember-me.blogspot.com/
Serdecznie Wam dziękuję za to, że byłyście tu ze mną przez ten cały czas. Za te wszystkie miłe komentarze i opinie! Dziękuję Wam bardzo kochane!

23 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty szósty.

Otępiały ksiądz nadal był pod moim wpływem.
- Wszystko gotowe? - Zapytałem machając mu ręką przed oczami.
- Tak - mechanicznie odpowiedział.
Machnąłem zirytowany ręką.
- Morris, pójdziesz przed kościół? Wiesz, zastąpisz jej ojca, który wprowadzi ją do kościoła.
- Oh, tak. Pewnie, już lecę. Nie denerwuj się wszystko wyjdzie ekstra - pokazał dwa kciuki.
Chodziłem w te i z powrotem czując jak pot spływa mi po plecach, lekko poluzowałem kołnierzyk.
- Zaczynamy? - Zapytał ksiądz zakładając jakieś dodatkowe szaty na sutannę.
- Tak - westchnąłem.
Wychodząc z zachrystii organista zagrał "Marsz weselny", stanąłem przed ołtarzem głęboko oddychając. Dopiero teraz poczułem stres, zdenerwowanie. Wcześniej nawet nie myślałem o tym jakie to wyzwanie, na co się zdecydowaliśmy.
Główne drzwi otworzyły się z lekkim szczęknięciem. Natalia w przepięknej białej sukience, z cekinami na ramiączkach, we włosach miała tyci tiarę, z której opadał welon. Była tak przepiękna. Wiedziałem, że cała się trzęsie ze stresu, mamy tyle wspólnego.
Morris w podobnym garniturze do mojego delikatnie przekazał mi dłoń Natalii lekko całując ją w policzek. Chwyciłem ją w pasie odwracając w stronę ławek. Palcem wskazującym wskazałem miejsce gdzie siedziała jej mama. Szybko odwróciła twarz w moją stronę. Oczy jej się zaszkliły, a na twarz wypłynął najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek u niej widziałem. Podciągnęła sukienkę prawie po kolana i w te pędy pobiegła do wstawającej pani Sorento.
Uśmiechnąłem się szczęśliwy na ten widok.
- Będzie jej z tobą dobrze - wyszeptał ksiądz, co dziwne miał już całkowicie przytomne oczy.
- Mam nadzieję.
____________________________________________________
Dziewczyny, potrzebuję pomocy. O czym może być rozterka miłosna? Proszę o parę przykładów ;c

22 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty piąty.

Dnie mijały dokładnie tak samo. Ciągłe sprzeczki Mo i Alice. Wątpliwości Natalii czy to aby nie za szybko, ale to już nie ma znaczenia. Wszystko ustalone. W końcu nadszedł ten dzień.
Natalii nie widziałem od samego rana gdy to w skowronkach wstała z łóżka. Pewnie Alisson wzięła ją pod swoje skrzydła.
Poszedłem pod prysznic dokładnie myjąc każdy skrawek ciała. Nie wiem kto wymyślił ten mit, że faceci o siebie nie dbają, my chyba przykładamy do tego jeszcze większą wagę niż dziewczyny. Ogoliłem się porządniej niż kiedykolwiek.
- Gotowy? - Morris zapukał do drzwi.
- Tak, już jedziemy - wyszedłem wypachniony.
- Uhu, żeś się odstawił. Jedynie brakuje tego nieszczęsnego smokingu.
- Jedźmy po niego.
- Dziewczyny! Za pół godziny widzimy się pod kościołem w LA!
- Jak to LA? - Wychyliła się z pokoju na wpół pomalowana Natalia.
- Alice wie co i jak - Mo do niej mrugnął.
Posłałem jej całusa ciągnąc za sobą Morrisa.
- Czy ty kiedykolwiek zamykasz mordę?
- Sorry, poniosło mnie.
Jak najszybciej pruliśmy przez autostradę, z piskiem opon zatrzymując się pod sklepem ze strojami ślubnymi.
- Witajcie! Dzisiaj już nie jesteście pod wpływem? - Powitała się ta sama dziewczyna co ostatnio.
- Hej, zapomnieliśmy o czymś - uśmiechnąłem się.
- Pewnie, że zapomnieliście. Szybciej trzeba było uciekać przed narzeczoną - roześmiała się podając mi garnitur w plastikowym pokrowcu. - Tak poza tym, to ta twoja krótkowłosa jest całkiem ładna - mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
- Wiem - uśmiechnąłem się dumny. - Dobra jedziemy, bo za piętnaście minut ślub - spojrzałem na zegarek. - Mogę się tu przebrać?
- Tak, oczywiście - skierowała się na zaplecze, a my podążyliśmy za nią.
Szybko wskoczyłem w idealnie dopasowany garnitur. Było całkiem w porządku. Przeczesałem lekko czochrając włosy i wyszedłem się pokazać.
- I jak wyglądam?
- Zajebiście - roześmiał się Mo. - To będzie najlepszy ślub.
- Jest super - pochwaliła ekspedientka. Podeszła lekko mnie obejmując. - Życzę szczęścia, na nowej drodze życia. Dbaj o nią.
- O to się nie martw - ucałowałem ją w policzek.
- Nie unoś się kolego, bo powiem Natalii, a taka informacja w dniu ślubu chyba nie jest dobrym pomysłem - Morris krzywo się uśmiechnął.
- Jedziemy. Dziękuję jeszcze raz - uśmiechnąłem się.
W pięć minut udało nam się zajechać pod kościół. Powoli weszliśmy do pięknie przystrojonej kaplicy. Drewniane ławki były udekorowane białymi tkaninami i małymi różyczkami. Biały dywan, który był rozłożony po środku sali, na nim porozrzucane były płatki herbacianych i czerwonych róż.
W ławce na samym tyle siedziała kobieta ubrana na czarno. Wiedziałem kto to.
- Witam - usiadłem tuż obok.
- Diego? - Wyszeptała mama Natalii.
- Oczywiście, że ja. Kogo się pani spodziewała po tym sms'ie?
- Porywaczy.
- A więc w sumie dobrze pani myślała - posmutniałem. - przepraszam. Bardzo przepraszam, ale ona chciała być szczęśliwa...
- Wiem.. Teraz już to wszystko wiem. Tak mi przykro, że wcześniej tego nie zauważyłam. - Zaszlochała. Objąłem ją jednym ramieniem, słysząc jak cichutko popłakuje.
- To jej dzień. Nic nie wie, że pani dzisiaj tu będzie - uśmiechnąłem się. - Ja niestety muszę iść jeszcze do księdza. Ale jeszcze dzisiaj się spotkamy.
- W porządku. - Pokiwała głową. - Diego? Dziękuję ci za to zaproszenie, ale nigdy ci nie wybaczę, że mi ją zabrałeś.

20 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty czwarty.

- O kurwa!
- Co robimy? - Zapytał spanikowany Morris.
- Zauważyły samochód? - Przetarłem podminowany twarz.
- Chyba nie.
- Macie tylne wyjście? - Zapytałem ekspedientkę.
- Panna młoda na horyzoncie? - Uśmiechnęła się ironicznie.
- Szybko kobieto!
- Chodźcie - skierowała się na zaplecze.
- Ratujesz nam tyłek. Jakby zauważyły samochód to powiedz, że jest twój - pokierował nią Morris.
- Coś wymyśle. Powodzenia na nowej drodze życia - kiwnęła głową.
- Dzięki - uśmiechnąłem się.
Natalia i Alice zdążyły wyjść do sklepiku w ogóle nie przejmując się znajomym samochodem. Szybko odpaliłem pojazd i z piskiem opon popędziłem do kościoła.
- Kurwa...
- Co znowu? - Zapytał Morris oglądając swoje buty.
- Nie mam smokingu...
- Fuck, brachu gdzie ty masz głowę?!
- Człowieku, zobaczyłyby nas. Byłyby kolejne pytania, kolejne kłamstwa.
- Dobra, wyluzuj. Przyjedziesz tu w drodze na ceremonię. Dziewczyna nie jest głupia, zobaczy że zostawiłeś.
- Racja.
Zatrzymałem się przed kościołem. Jest przepiękny, ogromny szarawy budynek, wygląda jak oblany cementem. Wielki okrąg nadawał mu delikatności, co w sumie nie było możliwe, ale jednak, uśmiechnąłem się, za tydzień będę stał przed ołtarzem z Natalią, właśnie w tym kościele.
- Nie rozczulaj się - Mo pociągnął mnie w stronę masywnych drzwi.
Z szacunkiem uklęknąłem składając ręce w zwyczajowy gest dla chrześcijan.
Podeszliśmy powoli do konfesjonału, delikatnie zapukałem. Wyłonił się starszy mężczyzna, z ogromnym, siwym zakolem. Wyglądał na dość łagodnego, ale stanowczego, norma dla księży.
- Szczęść Boże - uśmiechnąłem się.
- Witajcie. Co was tu sprowadza?
- Ślub.
- Oh, gratuluję i życzę szczęścia - złapał za kotarę.
- Nie, nie, nie. Chciałem zamówić termin.
- Nie ma terminów.
- Są. Proszę o 24 grudnia - uśmiechnąłem się wyciągając portfel i powoli zacząłem odliczać banknoty.
- Nie ma opcji - odparł ksiądz.
Spojrzałem na niego spod rzęs z ironicznym uśmiechem.
- Jest opcja. Chciałby ksiądz grzech przeciw Najwyższemu, odmawiając młodym ślubu?
- Szantażujesz mnie młody człowieku, to jest grzech.
- Ja już jestem w piekle więc grzech to dla mnie nic.
- Diego...
- Trzy tysiące wystarczą? - Zapytałem ignorując ostrzegawczy głos Morrisa.
- Jesteś przeklęty... Nie wpuszczę diabła przed obliczę Pana - wysyczał ksiądz.
Przewróciłem oczami. Chwyciłem kapłana za głowę zmuszając go by spojrzał mi w oczy, które płonęły.
- Starałem się być miły. Teraz porozmawiamy inaczej.
- Zostaw mnie, szatanie.
- Dwudziestego czwartego grudnia odprawisz ceremonię ślubną Natalii Blanco i Diego Ramos, bez zbędnych gadek. Starodawna przemowa wystarczy.
Puściłem księdza o pustych oczach bez wyrazu.
- Ostateczność - wzruszyłem ramionami. - Co będziesz robił dwudziestego czwartego grudnia?
- Odprawiam ceremonię ślubną Natalii Blanco i Diego Ramos - odparł mechanicznie ksiądz.
- Pójdziesz do piekła - odparł Mo, który stał z założonymi rękami na piersi.
- Nic innego mi nie pozostało - uśmiechnąłem się. - Wracamy?

19 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty trzeci.

Gdy dziewczyny zamknęły za sobą drzwi rzuciłem się na miejsce obok nadal śpiącego Morrisa.
Zaopatrzyłem się w kostkę lodu, nie mogłem wytrzymać, omal nie wybuchnąłem śmiechem.
- Mo - zapiszczałem naśladując Alice.
Kostką lodu delikatnie jeździłem po jego twarzy.
Lekko jęknął, a ja zakrztusiłem się śmiechem.
- Al.. - wybełkotał.
- Tak, kochanie. Wstawaj.. - Przejechałem kostką odrobinę niżej w końcu wrzucając mu ją za koszulkę.
- Alice, jest tak wcześnie... Wieczorem.
- W porządku - odparłem już normalnym głosem. - Trzymam cię za słowo.
- Co jest? - Otworzył zaspane oczy. - Diego?! Co.... jest?
- No co przystojniaczku, już nie mruczysz? - Posłałem mu całusa wybuchając śmiechem.
- Ty świnio!
- Tak, tak lubicie mnie obrażać od samego rana. Wstawaj, jedziemy do LA - klepnąłem go w plecy.
- Po co? - Przewrócił się na plecy.
- Kościół i mama Natalii.
- Co?! Popieprzyło cię?! - Podskoczył. - Przecież jej matka zrobi szopkę na cały kościół.
- Nie zrobi. Za bardzo za nią tęskni, ślubu jej nie zepsuje zastanów się..
- Co racja to racja. - Wstał z kanapy. - Dobra, idę pod prysznic i jedziemy.
- Pomożesz mi wybrać garnitur?
- Pewnie!
Siedząc w samochodzie nerwowo stukałem w kierownicę. Pieniądze schowane, lista z rzeczami do zrobienia jest, płyta Bon Jovi'ego w nośniku możemy jechać.
- LIVIN ON A PRAYER!
- O tak! Stare dobre czasy brachu!
Rzeczywiście, byliśmy o wiele młodsi prowadząc samochód mojego ojca bez prawa jazdy. Śpiewaliśmy na cały głos rozkoszując się ciepłem, beztroską. Potem Mo, który od zawsze wyglądał na starszego kupował tanie wina i popijaliśmy je na opuszczonych parkingach. Czasami znalazło się trochę trawki, tylko wtedy kiedy Mo przyjeżdżał po mnie do szkoły, osiłki pewnie się potem zastanawiali co z ich towarem. Teraz dorośliśmy, osiem lat to jednak jest trochę czasu. Uśmiechnąłem się na te wspomnienia.
- Masz przed oczami jazdy bez prawka, no nie? - Morris próbował przekrzyczeć Bon'a.
- Czytasz mi w myślach!
- A żebyś wiedział, gówniarzu - roześmiał się. - A teraz patrz co ja mam.. - Wyciągnął woreczek strunowy z zielonymi listkami. - Jestem genialny, nieprawdaż?
- OOOOOO TAK! - Dodałem gazu.
Szybko skręciłem do lasu, Mo skręcał bletki. Jak za starych dobrych lat.
Raz po raz mocno się zaciągaliśmy by poczuć używkę głęboko w sobie.
- Jak dobrze... Czemu w domu tego nie wyciągnąłeś?
- Żeby Alice wszystko wyjarała?! - Roześmiał się.
- W sumie racja - przybiliśmy piątki.
- Jedziemy dalej? - Zaśmiałem się, czując działanie.
Morris nie mogąc wykrztusić słowa krztusząc się śmiechem. Uznałem to za potwierdzenie więc powoli ruszyłem.
Dotarliśmy w końcu do LA, zatrzymałem się przy pierwszym sklepie ze strojami ślubnymi. Szczęśliwy wyskoczyłem z samochodu wyciągając z niego Morrisa nadal ulegającemu głupawce.
- Dzień dobry! Przybył Anioł Życia, wyciągnij tu dziewko najlepsze garnitury jakie masz! - Położyłem centa na ladzie przed młodą dziewczyną, usiłowałem być poważny, ale nie za bardzo mi wyszło.
Morris pokładał się ze śmiechu zapewne po usłyszeniu "Anioł Życia", taka tycia ironia losu.
- Masz ten zjarańcu. Będzie ci w nim dobrze - podała mi najzwyklejszy garnitur jaki mógłby być.
Idealnie trafiła z rozmiarem. Wybrałem czerwony krawat i za wszystko zapłaciłem dając jej solidny napiwek lekko mrugając okiem.
- Taka jedna tycia rada - ekspedientka nachyliła się nad ladą.
- Hmm? - Mruknąłem będąc daleko stąd.
- Nie idź w takim stanie na swój ślub kochasiu - roześmiała się.
- O to się nie martw koleżanko! - Roześmiałem się.
- Za to ja się martwię - odparł poważnie Morris.
Zmarszczyłem brwi.
- Patrz - wskazał kciukiem za siebie.
Spojrzałem mu przez ramię na parking gdzie właśnie z samochodu wychodziła... Natalia i Alisson.

16 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty drugi.

Ja spałem... Mimo tego, że obudziłem się nad ranem to ważne jest to że spałem. Spałem, trzymając w ramionach moją ukochaną. Gdy tylko podniosłem głowę, od razu pożałowałem, czując ból w karku. Jesteśmy wszyscy na kanapie, po lewej stronie Mo śliniący się na mojej koszulce, między moim nogami Natalia oparta o mnie, po prawej Alice usiłująca wygodnie się ułożyć na ramieniu Natalii.
Delikatnie podparłem Nat i ułożyłem ją wzdłuż bym mógł bezpiecznie wyjść z tej zwartej kupy.
Podszedłem do lodówki wiedząc, że nikt się nie obudził.
Muszę zadzwonić do LA, zapisać ślub na 24 grudnia. Może być problem, w sumie jestem tego pewny, ale za małą sumkę nie powinni kręcić głową. Został tydzień.
Poczułem czyjeś ręce oplatające się wokół mojego ciała.
- Dzień dobry - wyszeptała mi do ucha Natalia.
- Idziesz dzisiaj z Alice na zakupy, co ty na to?
- Oh, cześć kochanie. Jak fajnie, że wstałaś! Pewnie, że zrobię ci kawę, cieszę się, że cię widzę! - Spojrzała na mnie. - Tak, Diego ciebie też miło widzieć.
Zatkało mnie.
- Przepraszam kochanie, ale zamyśliłem się - usiłowałem ją pocałować lecz wywinęła się.
- Za karę nie ma buziaków - uśmiechnęła się. - Chyba, że jakaś dobra kawa by się dla mnie znalazła...
- Już się robi! - Zasalutowałem.
- O co chodzi z tymi zakupami? - Usiadła przy stole.
- No bo pomyślałem żeby pobrać się w Wigilię?
- Jak to? To za tydzień! Nie znajdziesz nigdzie wolnego terminu - szeroko otworzyła oczy.
- Mam swoje wtyki. A co do zakupów, to musisz znaleźć sukienkę - uśmiechnąłem się.
- No pewnie! - Wykrzyknęła szczęśliwa. Szybko jednak powróciła do obojętności, pokręciła głową. - Nie będziesz mógł jej zobaczyć...
- No i co z tego! Zobaczę cię w niej za tydzień!
- A jak ci się nie spodoba? Wtedy ten dzień nie będzie wyjątkowy.
- Z ubraniem czy bez jesteś piękna - uniosłem jej podbródek lekko całując ją w usta.
Wyciągnąłem ręcznik papierowy powoli rozwijając rolkę wpatrując się w kanapę.
- Co ty robisz? - Wybełkotała Natalia znad miski płatków.
- Podasz mi taśmę klejącą?
Owinąłem ciasno taśmę wokół papieru tworząc z tego dość mocną kulkę. Zręcznie rzuciłem nią w śpiącą Alice.
- Pobudka! - Zaświergotałem całując ją w policzek.
- S p i e r d a l a j, p s y c h o l u  j e d e n! - Wydarła się na cały dom.
Wybuchnąłem śmiechem lekko czochrając jej włosy.
- Wstawaj, jedziesz na zakupy.
Co w sumie mnie nie zdziwiło, od razu zwlokła się na podłogę.
- Palant - wybełkotała.
- Bóg - poprawiłem ją ze śmiechem.
Podpełzła do Morrisa i pocałowała go w skroń.
- Nie robiłbym tego na twoim miejscu.
- Tyłek?
- Tyłek - potwierdziłem.
- Czy ja nie mogę gadać czegoś innego po pijaku?! - Klepnęła się w czoło. - Normalnie blondynka! - Wstała załamana podchodząc do blatu. - Idę się ogarnąć i jedziemy, mamy dużo spraw do załatwienia.
Wyciągnęła mi kawę z ręki, pociągając solidny łyk. Oddała mi praktycznie pustą filiżankę.
- Więcej cię nie wpuszczę do domu - zapowiedziałem.
- I tak to zrobisz - parsknęła.
Spojrzałem oniemiały na Natalię.
- Taka prawda - wzruszyła ramionami.
__________________________________________________
Naszła mnie dzisiaj wena i jestem z siebie dumna. Pochwalę się wam, że właśnie kończę pisać historię Natalii i już dziś napisałam prolog kolejnego bloga (zamówienie oczywiście także). Mam nadzieję, że nie rozczaruję was ;)

14 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty pierwszy.

Obróciłem się z uśmiechem na twarzy.
- O prezencie ślubnym.
Kolejne kłamstwa, kolejne zatajenia. Tak nie można żyć, nieważne jak parszywe jest to życie. Ale nie mogę jej przestraszyć, no nie mogę.
- Drinka? - Uniosłem szklaneczkę wypełnioną po brzeg whisky z colą.
Kiwnęła krótko głową. Podeszła przytulając mnie od tyłu zabierając mi alkohol. Obróciłem się i lekko pocałowałem ją w czoło. Spojrzałem na Mo, który zaniepokojony mi się przyglądał.
- Jak się czuje Alice? - Zapytał.
- W porządku, wymiotuje, ale powoli wraca do siebie.
- Czuję się wspaniale! - Chwiejnym krokiem do nas podeszła.
Czasami czuję się jakbym był tu najstarszy, a oni mieli po pięć lat. Czuję się jak pięćdziesięciolatek pilnujący, by wnuczki nie połamały sobie nóg. Pokręciłem załamany głową.
- Tak? To załóż szpilki i przejdź po prostej.
Wystawiła mi roześmiana język.
Widząc, że Natalia dopiła drinka przerzuciłem sobie nią przez ramię i skierowałem się na kanapę.
- Oglądacie z nami film?
- Pewnie!
Rzuciłem Nat delikatnie na kanapę, podwinęła jej się bluzka odsłaniając brzuch. Zbliżyłem do niego usta lekko całując pępek. Serdecznie się roześmiała.
- A może nie będziemy wam przeszkadzać, hmm? - Mo dwuznacznie poruszył brwiami.
- Nie, nie, nie - Natalia wstała. - I tak mieliśmy obejrzeć film, więc zapraszamy!
Powaliłem ją poduszką ponownie na kanapę.
- Nie słuchajcie jej - uśmiechnąłem się.
- Chodźcie tu! - Natalia znowu wstała krztusząc się ze śmiechu nadal uważając na mój każdy kolejny ruch.
- Nie będzie seksu! - Zarechotała Alice. - Oglądajmy Kac Vegas! Proszę!
- Jestem za - Natalia podniosła rękę.
Spojrzałem na załamanego Morrisa, wzruszyłem ramionami. Mo przewrócił oczami. Jesteśmy za dobrzy, ulegamy słabszej płci, skandal! Alice i tak pewnie zaraz zaśnie, a Morris będzie aktywny do rana, a ja nawet nie tknę swojej narzeczonej. Najchętniej palnąłbym sobie w łeb. Gdzie ta sprawiedliwość?! Mogłem wynająć im hotel i zamknąć się tu na cztery spusty.
- A więc Kac Vegas - potaknąłem.
Nastawiłem film po czym przytuliłem do siebie Natalię, która ułożyła głowę na mojej klatce piersiowej, jestem pewny, że czuje bicie mojego serca i wiem, że biją w tym samym tempie. Alisson przytuliła się do Nat totalnie olewając Morrisa.
- A ja? - Zapytał urażony.
- Przytul się do swojej ulubionej części mojego ciała - klepnęła się w tyłek.
- Oni tak zawsze? - Cicho zapytała Natalia.
- Nie zawsze, ale tak często, że wiem co zaraz powiedzą - uśmiechnąłem się.
Alisson i Mo ciągle się na siebie patrzyli, dziewczyna miała na twarzy ironiczny uśmieszek prowokując Morrisa. Bezczelność.
- Jest zbyt kościsty - wyszeptałem.
- Jest zbyt kościsty!
- Lepiej mieć kości niż sadło, grubasie - kontynuowałem.
- Lepiej mieć kości niż sadło, grubasie!
- I teraz Morris usiądzie obok mnie, obrażony na cały świat - uśmiechnąłem się triumfująco widząc jak Mo sunie w moją stronę. - Popcorn?
- Spierdalaj!
- A nie mówiłem? - Zapytałem zadowolony z siebie.
- Jesteś niemożliwy!