24 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty siódmy.

perspektywa Natalii.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam - rozpłakała się moja rodzicielka.
- Ja też mamusiu, ale muszę już wracać. To wielki dzień - otarłam wilgotne oczy.
- Oczywiście mała - uśmiechnęła się. - Będziemy miały jeszcze trochę czasu.
Pokiwałam głową powoli wracając do Diega.
- Dziękuję ci - wyszeptałam i lekko pocałowałam go w policzek.
Promiennie się uśmiechnął.
Bardzo miły ksiądz wypowiedział wszystkie potrzebne formułki. Złapaliśmy się z Diegiem za ręce i po kolei wyrecytowaliśmy przysięgę, której się uczyłam przez cały tydzień. To cud, że nie zapomniałam co mam powiedzieć.
- Diego? Możesz pocałować pannę młodą - uśmiechnął się kapłan.
Nagle poczułam przeraźliwe mdłości. Czułam, że odpływam, byłam daleko od Diega, kościoła, samej siebie. Co się dzieje?
- Diego? - Nawet mój głos był daleko stąd.
Znalazłam się w szarym miejscu. Zadanie.
Diego? Słyszysz mnie? - Zapytałam telepatycznie.
Tak, jeste... - Coś przerwało. Zostałam sama.
Z daleka zbliżała się malutka postać. Melanie. Małą Melanie, która musi wrócić. Powolutku do niej podeszłam. Była ubrana w różową piżamkę w Hello Kitty, na głowie zawiązane dwa cieniutkie warkoczyki. Zagubiona rozglądała się po tym miejscu, tak jak ja gdy się tu znalazłam.
- Cześć, złotko - zaczęłam.
- Kim jesteś? - Cichutko zapytała.
Kim jestem? Aniołem Śmierci, wcale jej tym nie przestraszę.
- Twoim Aniołem Stróżem - uśmiechnęłam się promiennie. - Mamusia i tatuś na ciebie czekają. Musisz do nich wrócić, malutka.
Mała wpatrywała się we mnie dużymi, niebieskimi oczami.
- Nie umiem - zaszlochała.
- Umiesz, ja ci pomogę - Chwyciłam ją za rączkę.
Powoli oddalałyśmy się w stronę, z której przyszła.
- Teraz już musisz iść - ja muszę iść. Zawsze będę przy tobie, pamiętaj o tym - pocałowałam lekko dziewczynkę w ciepłe czoło.
Kiwnęła króciutko główką i zniknęła. Po prostu rozpłynęła się w powietrzu.
- Udało mi się! - Zatańczyłam taniec zwycięstwa, całkowicie kalecząc swoje nogi. - To co, czas wracać.
Zamknęłam oczy po chwili je otwierając lecz nadal byłam w szarym świecie. Jeszcze raz powtórzyłam tę czynność natarczywie myśląc o kościele, Diego, mamie i ślubie. Nic to jednak nie dało.
Diego?
Zero reakcji.
Diego! - zaszlochałam. - Utknęłam...


TADAM! A OTO I FINAL HISTORII NATALII I DIEGO! MAM NADZIEJĘ, ŻE PODOBAŁO WAM SIĘ TO OPOWIADANIE! JUŻ NIEDŁUGO ZACZNĘ PUBLIKOWAĆ POSTY NA MOIM KOLEJNYM BLOGU. --> http://why-you-dont-remember-me.blogspot.com/
Serdecznie Wam dziękuję za to, że byłyście tu ze mną przez ten cały czas. Za te wszystkie miłe komentarze i opinie! Dziękuję Wam bardzo kochane!

23 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty szósty.

Otępiały ksiądz nadal był pod moim wpływem.
- Wszystko gotowe? - Zapytałem machając mu ręką przed oczami.
- Tak - mechanicznie odpowiedział.
Machnąłem zirytowany ręką.
- Morris, pójdziesz przed kościół? Wiesz, zastąpisz jej ojca, który wprowadzi ją do kościoła.
- Oh, tak. Pewnie, już lecę. Nie denerwuj się wszystko wyjdzie ekstra - pokazał dwa kciuki.
Chodziłem w te i z powrotem czując jak pot spływa mi po plecach, lekko poluzowałem kołnierzyk.
- Zaczynamy? - Zapytał ksiądz zakładając jakieś dodatkowe szaty na sutannę.
- Tak - westchnąłem.
Wychodząc z zachrystii organista zagrał "Marsz weselny", stanąłem przed ołtarzem głęboko oddychając. Dopiero teraz poczułem stres, zdenerwowanie. Wcześniej nawet nie myślałem o tym jakie to wyzwanie, na co się zdecydowaliśmy.
Główne drzwi otworzyły się z lekkim szczęknięciem. Natalia w przepięknej białej sukience, z cekinami na ramiączkach, we włosach miała tyci tiarę, z której opadał welon. Była tak przepiękna. Wiedziałem, że cała się trzęsie ze stresu, mamy tyle wspólnego.
Morris w podobnym garniturze do mojego delikatnie przekazał mi dłoń Natalii lekko całując ją w policzek. Chwyciłem ją w pasie odwracając w stronę ławek. Palcem wskazującym wskazałem miejsce gdzie siedziała jej mama. Szybko odwróciła twarz w moją stronę. Oczy jej się zaszkliły, a na twarz wypłynął najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek u niej widziałem. Podciągnęła sukienkę prawie po kolana i w te pędy pobiegła do wstawającej pani Sorento.
Uśmiechnąłem się szczęśliwy na ten widok.
- Będzie jej z tobą dobrze - wyszeptał ksiądz, co dziwne miał już całkowicie przytomne oczy.
- Mam nadzieję.
____________________________________________________
Dziewczyny, potrzebuję pomocy. O czym może być rozterka miłosna? Proszę o parę przykładów ;c

22 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty piąty.

Dnie mijały dokładnie tak samo. Ciągłe sprzeczki Mo i Alice. Wątpliwości Natalii czy to aby nie za szybko, ale to już nie ma znaczenia. Wszystko ustalone. W końcu nadszedł ten dzień.
Natalii nie widziałem od samego rana gdy to w skowronkach wstała z łóżka. Pewnie Alisson wzięła ją pod swoje skrzydła.
Poszedłem pod prysznic dokładnie myjąc każdy skrawek ciała. Nie wiem kto wymyślił ten mit, że faceci o siebie nie dbają, my chyba przykładamy do tego jeszcze większą wagę niż dziewczyny. Ogoliłem się porządniej niż kiedykolwiek.
- Gotowy? - Morris zapukał do drzwi.
- Tak, już jedziemy - wyszedłem wypachniony.
- Uhu, żeś się odstawił. Jedynie brakuje tego nieszczęsnego smokingu.
- Jedźmy po niego.
- Dziewczyny! Za pół godziny widzimy się pod kościołem w LA!
- Jak to LA? - Wychyliła się z pokoju na wpół pomalowana Natalia.
- Alice wie co i jak - Mo do niej mrugnął.
Posłałem jej całusa ciągnąc za sobą Morrisa.
- Czy ty kiedykolwiek zamykasz mordę?
- Sorry, poniosło mnie.
Jak najszybciej pruliśmy przez autostradę, z piskiem opon zatrzymując się pod sklepem ze strojami ślubnymi.
- Witajcie! Dzisiaj już nie jesteście pod wpływem? - Powitała się ta sama dziewczyna co ostatnio.
- Hej, zapomnieliśmy o czymś - uśmiechnąłem się.
- Pewnie, że zapomnieliście. Szybciej trzeba było uciekać przed narzeczoną - roześmiała się podając mi garnitur w plastikowym pokrowcu. - Tak poza tym, to ta twoja krótkowłosa jest całkiem ładna - mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
- Wiem - uśmiechnąłem się dumny. - Dobra jedziemy, bo za piętnaście minut ślub - spojrzałem na zegarek. - Mogę się tu przebrać?
- Tak, oczywiście - skierowała się na zaplecze, a my podążyliśmy za nią.
Szybko wskoczyłem w idealnie dopasowany garnitur. Było całkiem w porządku. Przeczesałem lekko czochrając włosy i wyszedłem się pokazać.
- I jak wyglądam?
- Zajebiście - roześmiał się Mo. - To będzie najlepszy ślub.
- Jest super - pochwaliła ekspedientka. Podeszła lekko mnie obejmując. - Życzę szczęścia, na nowej drodze życia. Dbaj o nią.
- O to się nie martw - ucałowałem ją w policzek.
- Nie unoś się kolego, bo powiem Natalii, a taka informacja w dniu ślubu chyba nie jest dobrym pomysłem - Morris krzywo się uśmiechnął.
- Jedziemy. Dziękuję jeszcze raz - uśmiechnąłem się.
W pięć minut udało nam się zajechać pod kościół. Powoli weszliśmy do pięknie przystrojonej kaplicy. Drewniane ławki były udekorowane białymi tkaninami i małymi różyczkami. Biały dywan, który był rozłożony po środku sali, na nim porozrzucane były płatki herbacianych i czerwonych róż.
W ławce na samym tyle siedziała kobieta ubrana na czarno. Wiedziałem kto to.
- Witam - usiadłem tuż obok.
- Diego? - Wyszeptała mama Natalii.
- Oczywiście, że ja. Kogo się pani spodziewała po tym sms'ie?
- Porywaczy.
- A więc w sumie dobrze pani myślała - posmutniałem. - przepraszam. Bardzo przepraszam, ale ona chciała być szczęśliwa...
- Wiem.. Teraz już to wszystko wiem. Tak mi przykro, że wcześniej tego nie zauważyłam. - Zaszlochała. Objąłem ją jednym ramieniem, słysząc jak cichutko popłakuje.
- To jej dzień. Nic nie wie, że pani dzisiaj tu będzie - uśmiechnąłem się. - Ja niestety muszę iść jeszcze do księdza. Ale jeszcze dzisiaj się spotkamy.
- W porządku. - Pokiwała głową. - Diego? Dziękuję ci za to zaproszenie, ale nigdy ci nie wybaczę, że mi ją zabrałeś.

20 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty czwarty.

- O kurwa!
- Co robimy? - Zapytał spanikowany Morris.
- Zauważyły samochód? - Przetarłem podminowany twarz.
- Chyba nie.
- Macie tylne wyjście? - Zapytałem ekspedientkę.
- Panna młoda na horyzoncie? - Uśmiechnęła się ironicznie.
- Szybko kobieto!
- Chodźcie - skierowała się na zaplecze.
- Ratujesz nam tyłek. Jakby zauważyły samochód to powiedz, że jest twój - pokierował nią Morris.
- Coś wymyśle. Powodzenia na nowej drodze życia - kiwnęła głową.
- Dzięki - uśmiechnąłem się.
Natalia i Alice zdążyły wyjść do sklepiku w ogóle nie przejmując się znajomym samochodem. Szybko odpaliłem pojazd i z piskiem opon popędziłem do kościoła.
- Kurwa...
- Co znowu? - Zapytał Morris oglądając swoje buty.
- Nie mam smokingu...
- Fuck, brachu gdzie ty masz głowę?!
- Człowieku, zobaczyłyby nas. Byłyby kolejne pytania, kolejne kłamstwa.
- Dobra, wyluzuj. Przyjedziesz tu w drodze na ceremonię. Dziewczyna nie jest głupia, zobaczy że zostawiłeś.
- Racja.
Zatrzymałem się przed kościołem. Jest przepiękny, ogromny szarawy budynek, wygląda jak oblany cementem. Wielki okrąg nadawał mu delikatności, co w sumie nie było możliwe, ale jednak, uśmiechnąłem się, za tydzień będę stał przed ołtarzem z Natalią, właśnie w tym kościele.
- Nie rozczulaj się - Mo pociągnął mnie w stronę masywnych drzwi.
Z szacunkiem uklęknąłem składając ręce w zwyczajowy gest dla chrześcijan.
Podeszliśmy powoli do konfesjonału, delikatnie zapukałem. Wyłonił się starszy mężczyzna, z ogromnym, siwym zakolem. Wyglądał na dość łagodnego, ale stanowczego, norma dla księży.
- Szczęść Boże - uśmiechnąłem się.
- Witajcie. Co was tu sprowadza?
- Ślub.
- Oh, gratuluję i życzę szczęścia - złapał za kotarę.
- Nie, nie, nie. Chciałem zamówić termin.
- Nie ma terminów.
- Są. Proszę o 24 grudnia - uśmiechnąłem się wyciągając portfel i powoli zacząłem odliczać banknoty.
- Nie ma opcji - odparł ksiądz.
Spojrzałem na niego spod rzęs z ironicznym uśmiechem.
- Jest opcja. Chciałby ksiądz grzech przeciw Najwyższemu, odmawiając młodym ślubu?
- Szantażujesz mnie młody człowieku, to jest grzech.
- Ja już jestem w piekle więc grzech to dla mnie nic.
- Diego...
- Trzy tysiące wystarczą? - Zapytałem ignorując ostrzegawczy głos Morrisa.
- Jesteś przeklęty... Nie wpuszczę diabła przed obliczę Pana - wysyczał ksiądz.
Przewróciłem oczami. Chwyciłem kapłana za głowę zmuszając go by spojrzał mi w oczy, które płonęły.
- Starałem się być miły. Teraz porozmawiamy inaczej.
- Zostaw mnie, szatanie.
- Dwudziestego czwartego grudnia odprawisz ceremonię ślubną Natalii Blanco i Diego Ramos, bez zbędnych gadek. Starodawna przemowa wystarczy.
Puściłem księdza o pustych oczach bez wyrazu.
- Ostateczność - wzruszyłem ramionami. - Co będziesz robił dwudziestego czwartego grudnia?
- Odprawiam ceremonię ślubną Natalii Blanco i Diego Ramos - odparł mechanicznie ksiądz.
- Pójdziesz do piekła - odparł Mo, który stał z założonymi rękami na piersi.
- Nic innego mi nie pozostało - uśmiechnąłem się. - Wracamy?

19 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty trzeci.

Gdy dziewczyny zamknęły za sobą drzwi rzuciłem się na miejsce obok nadal śpiącego Morrisa.
Zaopatrzyłem się w kostkę lodu, nie mogłem wytrzymać, omal nie wybuchnąłem śmiechem.
- Mo - zapiszczałem naśladując Alice.
Kostką lodu delikatnie jeździłem po jego twarzy.
Lekko jęknął, a ja zakrztusiłem się śmiechem.
- Al.. - wybełkotał.
- Tak, kochanie. Wstawaj.. - Przejechałem kostką odrobinę niżej w końcu wrzucając mu ją za koszulkę.
- Alice, jest tak wcześnie... Wieczorem.
- W porządku - odparłem już normalnym głosem. - Trzymam cię za słowo.
- Co jest? - Otworzył zaspane oczy. - Diego?! Co.... jest?
- No co przystojniaczku, już nie mruczysz? - Posłałem mu całusa wybuchając śmiechem.
- Ty świnio!
- Tak, tak lubicie mnie obrażać od samego rana. Wstawaj, jedziemy do LA - klepnąłem go w plecy.
- Po co? - Przewrócił się na plecy.
- Kościół i mama Natalii.
- Co?! Popieprzyło cię?! - Podskoczył. - Przecież jej matka zrobi szopkę na cały kościół.
- Nie zrobi. Za bardzo za nią tęskni, ślubu jej nie zepsuje zastanów się..
- Co racja to racja. - Wstał z kanapy. - Dobra, idę pod prysznic i jedziemy.
- Pomożesz mi wybrać garnitur?
- Pewnie!
Siedząc w samochodzie nerwowo stukałem w kierownicę. Pieniądze schowane, lista z rzeczami do zrobienia jest, płyta Bon Jovi'ego w nośniku możemy jechać.
- LIVIN ON A PRAYER!
- O tak! Stare dobre czasy brachu!
Rzeczywiście, byliśmy o wiele młodsi prowadząc samochód mojego ojca bez prawa jazdy. Śpiewaliśmy na cały głos rozkoszując się ciepłem, beztroską. Potem Mo, który od zawsze wyglądał na starszego kupował tanie wina i popijaliśmy je na opuszczonych parkingach. Czasami znalazło się trochę trawki, tylko wtedy kiedy Mo przyjeżdżał po mnie do szkoły, osiłki pewnie się potem zastanawiali co z ich towarem. Teraz dorośliśmy, osiem lat to jednak jest trochę czasu. Uśmiechnąłem się na te wspomnienia.
- Masz przed oczami jazdy bez prawka, no nie? - Morris próbował przekrzyczeć Bon'a.
- Czytasz mi w myślach!
- A żebyś wiedział, gówniarzu - roześmiał się. - A teraz patrz co ja mam.. - Wyciągnął woreczek strunowy z zielonymi listkami. - Jestem genialny, nieprawdaż?
- OOOOOO TAK! - Dodałem gazu.
Szybko skręciłem do lasu, Mo skręcał bletki. Jak za starych dobrych lat.
Raz po raz mocno się zaciągaliśmy by poczuć używkę głęboko w sobie.
- Jak dobrze... Czemu w domu tego nie wyciągnąłeś?
- Żeby Alice wszystko wyjarała?! - Roześmiał się.
- W sumie racja - przybiliśmy piątki.
- Jedziemy dalej? - Zaśmiałem się, czując działanie.
Morris nie mogąc wykrztusić słowa krztusząc się śmiechem. Uznałem to za potwierdzenie więc powoli ruszyłem.
Dotarliśmy w końcu do LA, zatrzymałem się przy pierwszym sklepie ze strojami ślubnymi. Szczęśliwy wyskoczyłem z samochodu wyciągając z niego Morrisa nadal ulegającemu głupawce.
- Dzień dobry! Przybył Anioł Życia, wyciągnij tu dziewko najlepsze garnitury jakie masz! - Położyłem centa na ladzie przed młodą dziewczyną, usiłowałem być poważny, ale nie za bardzo mi wyszło.
Morris pokładał się ze śmiechu zapewne po usłyszeniu "Anioł Życia", taka tycia ironia losu.
- Masz ten zjarańcu. Będzie ci w nim dobrze - podała mi najzwyklejszy garnitur jaki mógłby być.
Idealnie trafiła z rozmiarem. Wybrałem czerwony krawat i za wszystko zapłaciłem dając jej solidny napiwek lekko mrugając okiem.
- Taka jedna tycia rada - ekspedientka nachyliła się nad ladą.
- Hmm? - Mruknąłem będąc daleko stąd.
- Nie idź w takim stanie na swój ślub kochasiu - roześmiała się.
- O to się nie martw koleżanko! - Roześmiałem się.
- Za to ja się martwię - odparł poważnie Morris.
Zmarszczyłem brwi.
- Patrz - wskazał kciukiem za siebie.
Spojrzałem mu przez ramię na parking gdzie właśnie z samochodu wychodziła... Natalia i Alisson.

16 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty drugi.

Ja spałem... Mimo tego, że obudziłem się nad ranem to ważne jest to że spałem. Spałem, trzymając w ramionach moją ukochaną. Gdy tylko podniosłem głowę, od razu pożałowałem, czując ból w karku. Jesteśmy wszyscy na kanapie, po lewej stronie Mo śliniący się na mojej koszulce, między moim nogami Natalia oparta o mnie, po prawej Alice usiłująca wygodnie się ułożyć na ramieniu Natalii.
Delikatnie podparłem Nat i ułożyłem ją wzdłuż bym mógł bezpiecznie wyjść z tej zwartej kupy.
Podszedłem do lodówki wiedząc, że nikt się nie obudził.
Muszę zadzwonić do LA, zapisać ślub na 24 grudnia. Może być problem, w sumie jestem tego pewny, ale za małą sumkę nie powinni kręcić głową. Został tydzień.
Poczułem czyjeś ręce oplatające się wokół mojego ciała.
- Dzień dobry - wyszeptała mi do ucha Natalia.
- Idziesz dzisiaj z Alice na zakupy, co ty na to?
- Oh, cześć kochanie. Jak fajnie, że wstałaś! Pewnie, że zrobię ci kawę, cieszę się, że cię widzę! - Spojrzała na mnie. - Tak, Diego ciebie też miło widzieć.
Zatkało mnie.
- Przepraszam kochanie, ale zamyśliłem się - usiłowałem ją pocałować lecz wywinęła się.
- Za karę nie ma buziaków - uśmiechnęła się. - Chyba, że jakaś dobra kawa by się dla mnie znalazła...
- Już się robi! - Zasalutowałem.
- O co chodzi z tymi zakupami? - Usiadła przy stole.
- No bo pomyślałem żeby pobrać się w Wigilię?
- Jak to? To za tydzień! Nie znajdziesz nigdzie wolnego terminu - szeroko otworzyła oczy.
- Mam swoje wtyki. A co do zakupów, to musisz znaleźć sukienkę - uśmiechnąłem się.
- No pewnie! - Wykrzyknęła szczęśliwa. Szybko jednak powróciła do obojętności, pokręciła głową. - Nie będziesz mógł jej zobaczyć...
- No i co z tego! Zobaczę cię w niej za tydzień!
- A jak ci się nie spodoba? Wtedy ten dzień nie będzie wyjątkowy.
- Z ubraniem czy bez jesteś piękna - uniosłem jej podbródek lekko całując ją w usta.
Wyciągnąłem ręcznik papierowy powoli rozwijając rolkę wpatrując się w kanapę.
- Co ty robisz? - Wybełkotała Natalia znad miski płatków.
- Podasz mi taśmę klejącą?
Owinąłem ciasno taśmę wokół papieru tworząc z tego dość mocną kulkę. Zręcznie rzuciłem nią w śpiącą Alice.
- Pobudka! - Zaświergotałem całując ją w policzek.
- S p i e r d a l a j, p s y c h o l u  j e d e n! - Wydarła się na cały dom.
Wybuchnąłem śmiechem lekko czochrając jej włosy.
- Wstawaj, jedziesz na zakupy.
Co w sumie mnie nie zdziwiło, od razu zwlokła się na podłogę.
- Palant - wybełkotała.
- Bóg - poprawiłem ją ze śmiechem.
Podpełzła do Morrisa i pocałowała go w skroń.
- Nie robiłbym tego na twoim miejscu.
- Tyłek?
- Tyłek - potwierdziłem.
- Czy ja nie mogę gadać czegoś innego po pijaku?! - Klepnęła się w czoło. - Normalnie blondynka! - Wstała załamana podchodząc do blatu. - Idę się ogarnąć i jedziemy, mamy dużo spraw do załatwienia.
Wyciągnęła mi kawę z ręki, pociągając solidny łyk. Oddała mi praktycznie pustą filiżankę.
- Więcej cię nie wpuszczę do domu - zapowiedziałem.
- I tak to zrobisz - parsknęła.
Spojrzałem oniemiały na Natalię.
- Taka prawda - wzruszyła ramionami.
__________________________________________________
Naszła mnie dzisiaj wena i jestem z siebie dumna. Pochwalę się wam, że właśnie kończę pisać historię Natalii i już dziś napisałam prolog kolejnego bloga (zamówienie oczywiście także). Mam nadzieję, że nie rozczaruję was ;)

14 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty pierwszy.

Obróciłem się z uśmiechem na twarzy.
- O prezencie ślubnym.
Kolejne kłamstwa, kolejne zatajenia. Tak nie można żyć, nieważne jak parszywe jest to życie. Ale nie mogę jej przestraszyć, no nie mogę.
- Drinka? - Uniosłem szklaneczkę wypełnioną po brzeg whisky z colą.
Kiwnęła krótko głową. Podeszła przytulając mnie od tyłu zabierając mi alkohol. Obróciłem się i lekko pocałowałem ją w czoło. Spojrzałem na Mo, który zaniepokojony mi się przyglądał.
- Jak się czuje Alice? - Zapytał.
- W porządku, wymiotuje, ale powoli wraca do siebie.
- Czuję się wspaniale! - Chwiejnym krokiem do nas podeszła.
Czasami czuję się jakbym był tu najstarszy, a oni mieli po pięć lat. Czuję się jak pięćdziesięciolatek pilnujący, by wnuczki nie połamały sobie nóg. Pokręciłem załamany głową.
- Tak? To załóż szpilki i przejdź po prostej.
Wystawiła mi roześmiana język.
Widząc, że Natalia dopiła drinka przerzuciłem sobie nią przez ramię i skierowałem się na kanapę.
- Oglądacie z nami film?
- Pewnie!
Rzuciłem Nat delikatnie na kanapę, podwinęła jej się bluzka odsłaniając brzuch. Zbliżyłem do niego usta lekko całując pępek. Serdecznie się roześmiała.
- A może nie będziemy wam przeszkadzać, hmm? - Mo dwuznacznie poruszył brwiami.
- Nie, nie, nie - Natalia wstała. - I tak mieliśmy obejrzeć film, więc zapraszamy!
Powaliłem ją poduszką ponownie na kanapę.
- Nie słuchajcie jej - uśmiechnąłem się.
- Chodźcie tu! - Natalia znowu wstała krztusząc się ze śmiechu nadal uważając na mój każdy kolejny ruch.
- Nie będzie seksu! - Zarechotała Alice. - Oglądajmy Kac Vegas! Proszę!
- Jestem za - Natalia podniosła rękę.
Spojrzałem na załamanego Morrisa, wzruszyłem ramionami. Mo przewrócił oczami. Jesteśmy za dobrzy, ulegamy słabszej płci, skandal! Alice i tak pewnie zaraz zaśnie, a Morris będzie aktywny do rana, a ja nawet nie tknę swojej narzeczonej. Najchętniej palnąłbym sobie w łeb. Gdzie ta sprawiedliwość?! Mogłem wynająć im hotel i zamknąć się tu na cztery spusty.
- A więc Kac Vegas - potaknąłem.
Nastawiłem film po czym przytuliłem do siebie Natalię, która ułożyła głowę na mojej klatce piersiowej, jestem pewny, że czuje bicie mojego serca i wiem, że biją w tym samym tempie. Alisson przytuliła się do Nat totalnie olewając Morrisa.
- A ja? - Zapytał urażony.
- Przytul się do swojej ulubionej części mojego ciała - klepnęła się w tyłek.
- Oni tak zawsze? - Cicho zapytała Natalia.
- Nie zawsze, ale tak często, że wiem co zaraz powiedzą - uśmiechnąłem się.
Alisson i Mo ciągle się na siebie patrzyli, dziewczyna miała na twarzy ironiczny uśmieszek prowokując Morrisa. Bezczelność.
- Jest zbyt kościsty - wyszeptałem.
- Jest zbyt kościsty!
- Lepiej mieć kości niż sadło, grubasie - kontynuowałem.
- Lepiej mieć kości niż sadło, grubasie!
- I teraz Morris usiądzie obok mnie, obrażony na cały świat - uśmiechnąłem się triumfująco widząc jak Mo sunie w moją stronę. - Popcorn?
- Spierdalaj!
- A nie mówiłem? - Zapytałem zadowolony z siebie.
- Jesteś niemożliwy!

11 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty.

Pokręciłem zrozpaczony głową.
- Co żeście zrobili z tym przyjęciem?
- Oprócz tego, że paru typów pod wpływem się pobiło i potłukło wszystkie kieliszki i Alice się nawaliła to nic - roześmiał się zadowolony Mo.
Natalia roześmiała się nie wierząc w ani jedno jego słowo.
Spojrzałem na leżącą Alice, lekko pochrapywała. Zaczęła nabierać głęboko powietrza po czym zaczęła się rzucać dostając cofek.
- Mo! Ona będzie rzygać, zabierz ją do łazienki!
- Już, już - wziął na ręce nadal zarzucającą się Alice.
- Zejdź z nich odrobinę, to powinniśmy być my. Ale jesteśmy mądrzejsi. To znaczy ja, bo gdyby nie ja, to nadal byśmy tam byli - uroczo uśmiechnęła się Natalia.
- No nieważne - wzruszyłem nonszalancko ramionami wiedząc, że ma rację.
- Cholera! - Zaklnął Mo ze schodów.
Wybuchnęliśmy z Natalią gromkim śmiechem. Usłyszeliśmy nagle lekkie uderzenie, po czym pojawił się Mo z obrzyganą koszulką.
- Idź po nią kretynie!
- Nie będzie na mnie rzygać i do tego się ze mnie śmiać!
- Dobra, ja po nią pójdę - zaofiarowała się Natalia. Wyciągnęła palec w wygrażającym geście. - Nie myśl sobie, że jej nie przypomnę kto ją ratował.
- W porządku - westchnął zrezygnowany opadając na kanapę.
- Nie zasyf mnie ani kanapy. Chcesz soku? - Zebrałem się z niej.
- Z cytryny.
- Czyżby szykował się kacyk? - Roześmiałem się.
- Nie, skądże. A ty się nie śmiej, bo ci przypomnę, kto kogo ratował całego obrzyganego leżącego w krzakach z pięknymi wąsami na twarzy - wybuchnął śmiechem.
Przypominając sobie tę imprezę rzuciłem roześmiany w niego cytryną.
- Au! - Potarł tył głowy. - O, dzięki. - Wbił kciuk w cytrynę i mocno wyciskał z niej sok. - Jak tam po zaręczynach, kochasiu?
- Jest super! Jestem taki szczęśliwy, w końcu założę rodzinę taką jaka powinna być - uśmiechnąłem się dumny.
Morris wpatrywał się we mnie przenikliwym spojrzeniem. Znał mnie jak nikt inny, po zaniknięciu "bliskich" był moim starszym bratem. Czytał ze mnie jak z otwartej książki, a teraz mu coś nie podpasowało.
- Coś się stało.
- To nie było pytanie - zająłem się za robienie drink'a.
- Mów - usłyszałem jak do mnie podchodzi.
Odwróciłem się w jego stronę.
- Natalia dostała zadanie. Był tu Abaddon. A ona martwi się, że nie podoła, a ja nie mogę jej zapewnić, że nie zaniknie. Szczególnie po mojej rodzinie. Pamiętasz co wtedy Rada mówiła, przynoszę pecha.
- Zamknij się. Jesteś moim przyjacielem od dawien dawna i nigdy nie miałem problemu z akcją. Z Alice też ile masz wspomnień, ona też zawsze dociągała akcję do końca.
- Ale wy nie byliście ze mną formalnie związani. A co jeśli, weźmiemy ten ślub i Natalia zaniknie, bo będzie moja?
- Nawet tak nie mów.
- O czym ma nie mówić? - Zapytała ze schodów Natalia podpierająca Alice.
___________________________________________________
Dzisiaj publikuję pierwszy post na blogu anglojęzycznym (zadanie domowe). Jeśli jesteście chętne do zapoznania się z nim to serdecznie zapraszam dream is the only hope.
No i mam oczywiście nadzieję, że nie rozczarowuję was tymi ostatnimi rozdziałami ;)
Pozdrawiam!

10 marca, 2014

rozdział osiemdziesiąty dziewiąty.

Leżeliśmy na komplecie wypoczynkowym opatuleni kocami, nie tyle z zimna co z wygody. Kończyliśmy jeść zimną chińszczyznę, nie była najgorsza. Natalia usiłowała wciągnąć suchy makaron, brudząc się przy tym sosem. Wyglądała komicznie, a ten sos wołał bym go zlizał, taki przepyszny.
- Masz coś na włosach - zmarszczyłem brwi.
- Że co? - Wybełkotała znad kubełka.
Wskazałem jej włosy. Szybko się za nie złapała.
- Nic tam nie ma - zdziwiła się.
Wyciągnąłem długą kluskę i strzeliłem jej we włosy.
- Już jest - uśmiechnąłem się triumfalnie.
- Osz ty! - Rzuciła się na mnie wysmarowując mnie tym przepysznym sosem.
Sama tego chciała. Ściągnąłem sztywny podkoszulek zakładając jej na głowę wysmarowując pozostałością jej zemsty.
Śmiała się niewiarygodnie głośno, byłą szczęśliwa.
- Dobra, koniec! Poddaję się!
- Na to czekałem - mocno ją przytuliłem.
Leżeliśmy pod kocami, Natalia między moimi nogami opierała się o moją klatkę piersiową. Kreśliła znaczki na mojej ręce, którą ją obejmowałem. Bardzo lubi kreślić te nic nie znaczące znaczki. Zawsze to robi gdy jesteśmy sami. Może to ze skrępowania?
- Czemu to robisz?
- Ale co?
- Rysujesz te dziwne zawijasy na moim ciele - roześmiałem się.
- Nawet nie zwróciłam na to uwagi - zarumieniła się.
- Więc?
Przechyliła głowę próbując wyczytać z mojej twarzy intencję tego pytania, lecz to była czysta ciekawość, zafascynowanie.
- Nie wiem, nie kontroluję tego - wzruszyła ramionami. - Wiem, że jesteś prawdziwy.
Zawstydzona spuściła głowę. Uniosłem jej podbródek by spojrzała mi w twarz.
Kocham cię, przekazałem do jej umysłu.
Szeroko się uśmiechnęła, mocno ją pocałowałem.
- Diego? - Wychrypiała.
Jęknąłem z zamkniętymi oczami.
- Nauczysz mnie tego?
- Wnikania do umysłu? - Kiwnęła głową. Wzruszyłem ramionami. - Czemu nie.
Była naprawdę zadowolona.
- Zaczynamy?
- Teraz?
- Pewnie!
- Okey. Zamknij oczy. Głęboko oddychaj, biorąc wdech nosem, a wypuszczając ustami...
- Wiem jak się oddycha - przerwała oburzona.
- Skup się - rzuciłem jej w twarz poduszką. - Zamknij oczy i oddychaj. Skup się na mojej osobie, miej miliony myśli o mnie. Miej przed oczami moją postać, wyobraź sobie, mój dotyk, mój głos. Skup się na myślach, a nie na prawdziwym mnie. Nadążasz?
- Nie - opadła zrezygnowana na kanapę.
- Ćwiczenie czyni mistrza. Wyobrażaj sobie, również to co chcesz mi przekazać. W pewnym momencie przychodzi to łatwiej. Wystarczy oczyścić umysł.
Natalia próbowała skupić się na powierzonym jej zadaniu. W pewnej chwili usłyszałem lekki jęk. Spojrzałem na nią, ale ona nadal marszczyła brwi męcząc się.
- Co chciałaś mi przed chwilą przekazać?
Szeroko otworzyła oczy.
- Nie wiem, nie myślałam o tym! - Zakryła twarz. - Jestem beznadziejna.
- Usłyszałem cię. Usłyszałem twój jęk bezsilności - zaśmiałem się.
- Naprawdę?! - Oczy momentalnie jej się zaświeciły.
Pokiwałem głową z uznaniem. Szybko to załapie.
- Okey, a teraz?
Skupiłem się by cokolwiek usłyszeć. Nagle dobiegł mnie stłumiony głos. Jakby pochodzący z oddali. Z daleka. Słyszałem dźwięk, lecz był praktycznie niesłyszalny - cichy szmer.
- Głośniej - wyszeptałem.
Yo eres mi angel de la guarda.
- Ty znasz hiszpański? - Zdziwiłem się wybuchając śmiechem.
- Wiesz co, dzięki.
- Gratuluję, mała. Mówiłem, że dasz radę. Z zadaniem też sobie poradzisz.
- Witajcie!
Obróciliśmy się w stronę drzwi przez, które właśnie próbowała się wgramolić pijana Alisson.

08 marca, 2014

rozdział osiemdziesiąty ósmy.

Nie zdziwiła mnie jej reakcja.
- Co?! - Zeskoczyła z huśtawki.
- Siostra i ojciec również - wzruszyłem ramionami.
Zatkało ją. Mogę sobie wyobrazić trybiki chodzące w jej mózgu, próbując poukładać sobie wszystko w jedną całość.
- Siostra?
- Miała trzynaście lat - krzywo się uśmiechnąłem. - Ja miałem dziesięć.
- Oni nie żyją? - Zająknęła się.
- Nie wydaje mi się - pokręciłem głową. - Błądzą w przestrzeni, kiedyś powrócą. Może niedługo, może za paręnaście lat.
- I co? Tak beznamiętnie o tym mówisz?! Nie zależy ci żeby wrócili?! A co byś powiedział gdybym to ja zniknęła, co? Też byś wzruszył ramionami?! - Krzyczała zaskoczona i wkurzona jak nigdy wcześniej.
- Mam powody by tak o nich mówić. Ciebie kocham nad życie i nie wiem co bym zrobił gdybyś zniknęła. Pierwsze co to poleciałbym do Alcoy do tych zasranych Angeli.
Głęboko oddychała aż twarz całkowicie jej złagodniała.
Nie miałem zamiaru nikomu tłumaczyć co wydarzyło się w moim życiu przed zaniknięciem mojej rodziny. Nikt, nigdy nie pozna tej tajemnicy. Co miałbym powiedzieć? Ojciec, tyran. Wysoko osadzony Angel, tuż pod Najwyższym. Matka, oddana mu służąca, nie potrafiąca mu się sprzeciwić obawiając się jego gniewu i mocy. Kochana siostra, w której Anioł obudził się tak szybko z powodu ojca. Który prowadził ją na zebrania Rady, modły i czczenie Najwyższego. Wieczorami przebywała pod opieką Anielek, które były takimi zakonnicami, pomagały się nawrócić i przywołać dobrego ducha Najwyższego. Zanikła przez ojca, a po tym niczym się nie przejął, żył jakby nigdy nie miał córki. Oby mu kiedykolwiek wybaczyła, ja tego nie zrobię.
- Diego? Diego, w porządku? Pobladłeś.
- Tak, wszystko super. Nie bój się, będę blisko - przytuliłem ją do siebie. - Idziemy zjeść zimną chińszczyznę?
- I obejrzeć film.
Chwyciłem ją za dłoń nadal przebywając daleko stąd zatopiony we wspomnieniach. Natalia próbowała zachęcić mnie do rozmowy lecz moje monosylabiczne odpowiedzi w końcu ją zniechęciły.
Chciałbym utworzyć prawdziwie szczęśliwą rodzinę. Rodzinę, w której każdy członek będzie miał wybór co będzie robił, ważne aby był szczęśliwy. Ja nie będę tyranem, żona służącą, a dzieci pachołkami. Chciałbym żeby moje dzieci kiedyś powiedziały "Tatusiu, jesteś wspaniały", a nie wspominały go jak kogoś obcego. Taka zdrowa relacja.
- O czy myślisz? - Nie wytrzymała zaniepokojona Natalia.
- O przyszłości.
- To niebezpieczne - odpowiedziała.
- Dlaczego? - Zdziwiłem się.
- Żyjemy tu i teraz, nie jesteśmy już tacy jak kiedyś - tamte osoby umarły. Ale też nie jesteśmy tymi, którymi będziemy za kilka lat, nawet dni. Sekunda może diametralnie zmienić życie, a co dopiero przyszłość. Nie warto się martwić ani tworzyć złudne marzenia - wzruszyła ramionami.

07 marca, 2014

rozdział osiemdziesiąty siódmy.

- Witaj, brachu - obrzydliwie się uśmiechnął. - A to jest pewnie twoja narzeczona, głośno o was w naszym świecie.
Powoli zaczął się zbliżać lecz stanowczo zagrodziłem mu dalszą drogę. Ten omen nie mógł przekroczyć progu domu. Dopiero po moim trupie.. Natalia chwyciła mnie za ramię karcąc mnie wrogim spojrzeniem.
Może i był mojego wzrostu, ale gdy przechodził tuż obok mnie czułem bijącą od niego siłę i moc jaką dysponował. Wielu z nas uciekało przed samym jego wzrokiem. Abaddon jako Anioł Zagłady był najokrutniejszy ze wszystkich Angel'ów razem wziętych.
- Jestem Natalia - uśmiechnęła się, śmiało wyciągając dłoń.
Wiedziałem, że to tylko maska. Bała się jak cholera, cała się trzęsła w środku.
Abaddon uniósł brew w geście niemalże podobnym do aprobaty. Natalia ma chyba plus na swoim koncie.
- Miło mi cię poznać, Natalio - ucałował jej dłoń.
Zacisnąłem wkurzony pięści, jak on śmie pojawiać się tu jakby nigdy nic i robić co chce.
- No, miło nam było, do widzenia - chwyciłem go delikatnie lecz stanowczo za ramię.
W jego oczach dojrzałem niemą groźbę, którą tylko my we dwóch mogliśmy zrozumieć - od razu go puściłem. Nie ukrywam, bałem się go.
- Diego przestań, muszę tylko coś z Natalią załatwić i już stąd znikam - uniósł dłoń.
- Nie, nie zbliżasz się do niej - stanąłem za nią.
- Diego - wyszeptała.
- Nie! - Wybuchnąłem.
- Daj jej samej decydować - zawarczał Angel.
Odszedłem, przeciągając się by przypadkiem nie rzucić się na Anioła. Jak on mógł tak bezkarnie panoszyć się nie na swoim terenie.
- Macie tu jakieś ustronne miejsce? - Zapytał.
- Chodź za mną.
Chwyciłem ze stolika wazon ciskając nim o ścianę tuż obok głowy Abaddona. Podleciał do mnie o wiele szybciej niż przeciętny Anioł. Chwycił mnie za gardło brutalnie wbijając mi palce w krtań.
- Ostatni raz cię ostrzegam, jeszcze grzecznie - wycedził.
- Puść go i chodź! - Zażądała.
- Widzisz? Narzeczona ma większe jaja niż ty - rzucił mną o równoległą ścianę.
Usiadłem pod ścianą rozmasowując tył głowy jednocześnie odprowadzając ich wzrokiem. Ma parę w rękach, nie ukrywam. Abaddon kulturalnie otworzył Natalii drzwi krzywo się do mnie uśmiechając.
A niech ją tylko sukinsyn tknie, zabiję go. Nie wiem jak, ale zabiję! Po dosłownie krótkiej chwili Anioł wyszedł zadowolony z siebie od razu skierował się do drzwi.
- Gdzie ona jest?
- Na tarasie. Do zobaczenia aniołku - zatrzasnął za sobą drzwi.
Szybko pobiegłem lecz nie znalazłem jej na owym tarasie. Jest blisko. Pobiegłem dalej domyślając się gdzie mogła uciec.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę - skierowałem się już spokojniej do huśtawki.
Podniosła głowę, łzy spływały jej po twarzy.
- Dostałam zadanie. Miałam ci powiedzieć. A teraz mam informację - wzruszyła ramionami. Uniosła białe kartki. - Mnie też poznałeś w taki sposób?
W milczeniu lekko kiwnąłem głową.
- To mała dziewczynka - zaszlochała. - Siedmioletnia blondynka. Wiesz, jedna z tych co są ubierane na różowo, a blond fale są układane w różnego rodzaju fikuśne fryzurki. Taka słodziutka. Taka młoda...
- W porządku, przecież dlatego cię wzywają. Żebyś ją uratowała.
- Ale jeśli mi się nie uda? Jeśli nie podołam i biedna Melanie - podniosła informacje do góry. - Będzie się tułać po tym strasznym, szarym miejscu? To nie fair.
- Dasz radę, wiem, że dasz. Natalia Sorento, tak samo wspaniała jak samochód tej nazwy. Głowa do góry, wytłumaczę ci co i jak. Nie bój się.
- Diego, były przypadki, w których Aniołowi nie udawało się uratować duszy... Albo, sam zaniknie? Że nie wróci?
Należy jej się prawda. Mimo zagrożenia i jej reakcji.
- Tak - odwróciłem wzrok. - Moja matka nie wróciła z akcji.

05 marca, 2014

rozdział osiemdziesiąty szósty.

Skąd jej matka wiedziała gdzie odpisać. Coś jest nie tak.
- Natalia! Jak będziesz schodzić weź swój telefon!
- Okey! - usłyszałem.
Albo coś z moim telefonem albo ona jest kimś z innego wymiaru. Roześmiałem się na tę myśl, powiedział potwór z książek o aniołkach.
- Diego?
- Hm?
- Jestem nieśmiertelna, prawda?
- Niestety - obróciłem się w stronę schodów.
Natalia siedziała na balustradzie lekko przechylając się do przodu i do tyłu.
- Co ty robisz? - Szeroko otworzyłem oczy.
- Jakbym stąd skoczyła to przeżyłabym, no nie? - Zapytała z uśmiechem na ustach.
- Nie próbuj!
- Za późno! - Skoczyła roześmiana.
- Kretynko, chcę całą pannę młodą! - Rzuciłem się w jej stronę.
Zostałem powalony na ziemię przez kochaną narzeczoną. Nie ruszała się. Delikatnie wygramoliłem się spod jej bezwładnego ciała. Uklęknąłem obok. Miała tak łagodnie piękną twarz. Ani jednej zmarszczki między jej brwiami wyrażające jej dezorientację lub złość. Była taka piękna. Cicho zaszlochałem. Tak! Faceci też płaczą. Najważniejsza osoba w moim życiu odeszła, nie powinna była. Powinna żyć, powinna się śmiać i żyć. Jest nieśmiertelna!
- Natalia.... - wyszeptałem z jej głową na ramieniu.
Poczułem jak klatka piersiowa lekko jej drży. Podniosłem podminowany głowę. Natalia się śmiała. Była zachwycona.
- Co cię śmieszy! - Wybuchnąłem.
- Nic, głowa mnie boli - nadal krztusiła się ze śmiechu.
Pokręciłem wkurzony głową.
- Spokojnie, nic mi nie jest - zapewniła.
- A jakby było? Jakbym cię stracił? - Spojrzałem na nią. - Jeszcze strata to nic, ale co by pomyśleli ludzie straciłem niedoszłą żonę, co za wstyd. Z domu bym nie wyszedł!
Zerknąłem kątem oka na Natalię, siedziała wpatrzona we mnie tymi swoimi, pięknymi, brązowymi oczami. Była zaskoczona. I tu cię mam, żartownisiu!
Zaczęła delikatnie wstawać. Szybko złapałem ją za dłoń przyciągając do siebie.
- Żartowałem - naparłem na jej usta. - Nigdy więcej takich niespodzianek, zrozumiano?
Zarumieniona przytaknęła.
- Kiedy jedzenie? - Zapytała w chwili gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
- Dobra, już przynoszę - zaofiarowałem się.
Za drzwiami stał odwrócony do mnie plecami mężczyzna mniej więcej mojego wzrostu. Czerwona bejsbolówka zapewne z logiem chińskiej knajpy ozdabiała jego ciemne włosy. Powoli się odwrócił z szerokim uśmiechem.
- Przesyłka specjalna! - Uniósł kubełki chińskiego żarcia.
Stałem tam wpatrując się w nowo przybyłego.
- Natalia! Na górę!
- Co?
- Powiedziałem, na górę!
Usłyszałem jak wstaje i niepewnie do mnie podchodzi.
- Czy ty kiedykolwiek słuchasz co do ciebie mówię?! - Złapałem ją za rękę odciągając za siebie.
- Diego, czemu tak ostro kochasiu?
- Abaddon - wypowiedziałem te słowa z jadem, którym najchętniej bym splunął mu w twarz.

04 marca, 2014

rozdział osiemdziesiąty piąty.

perspektywa Diega
Wiem, że daleko mi do ideału. Wiem, że wielu rzeczy nie mam i mieć nie będę, ale teraz trzymając ją w ramionach, wiedząc że już niedługo będzie moja na zawsze mogę powiedzieć, że to jest to czego teraz chcę. Jedynie muszę znaleźć sposób na zniszczenie jej nieśmiertelności albo ja muszę stać się nieśmiertelny. Znajdę sposób.
- Będziesz wtedy ze mną? - Cicho zapytała.
- Jestem i będę z tobą zawsze kiedy będziesz tego potrzebować - westchnąłem.
Wiedziałem, że to prawda. Wierzyłem w to całym sobą choć nie wykluczam, że w przestrzeni możemy stracić kontakt.
Usiedliśmy przyjemnie rozluźnieni popijając szampana. To jest śmieszne, we wszystkim jest słowo "my" już nie jestem tylko ja teraz jesteśmy my. Jedność.
- Która jest godzina? - Cicho zapytała.
- Dwudziesta - odparłem.
- Możemy wracać? - Zapytała zmęczona.
Spojrzałem na nią lekko zaniepokojony.
- Wszystko w porządku? - Kiwnęła krótko głową. - Okey, wracajmy. Idź do samochodu, a ja znajdę Alice i Mo.
- Okey - szybko mnie pocałowała.
Ludzi przybywało. Bawili się na mój koszt, pokręciłem głową. Darmozjady.
- Diego! - Szybko się obejrzałem.
- Właśnie was szukałem.
- Możemy zamienić słówko?
- Pewnie, tylko szybko, wracamy do domu - westchnąłem.
- Nie zajmę ci dużo czasu.
Usiedliśmy na ławeczce, Alisson nie mogła usiedzieć na tyłku - coś ją dręczyło. Stałem się czujny.
- Alice?
- Słuchaj, ona jest załamana. Jestem jej przyjaciółką i jest dla mnie bardzo ważna. - Kiwnąłem głową. - Tęskni za mamą, zrozum ją. Całe życie tylko z nią, były przyjaciółkami, a tu z dnia na dzień musi uciekać.
Spojrzałem w stronę samochodu, Natalia siedziała w zupełnej ciszy co chwilę wycierając spływające łzy. Ból jaki we mnie uderzył był nie do zniesienia.
- Musiała, bo matka ją zamknęła w szpitalu! - Wysyczałem.
- Co nie zmienia faktu, że jest jej ciężko. I teraz ślub, nie ma taty ani mamy, którzy będą z nią w ten dzień. Mógłbyś ją jakoś poinformować o tym dniu? Żeby ona się tam zjawiła, żeby mogła być z córką w ten ważny dzień?
Odetchnąłem. Już wiem o co w tym wszystkim chodziło.
- Oczywiście, gdyby mnie tylko o to poprosiła od razu bym do niej zadzwonił!
- Ona cię o to nie poprosi.. Nie chce być problemem. Zrób jej niespodziankę i o niczym jej nie mów, bracie.
Lekko ją pocałowałem w policzek.
- Jej matka będzie na tym ślubie nawet gdybym miał ją tam zaciągnąć!
Szybko pobiegłem do samochodu. Natalia od razu się uśmiechnęła, idealna aktorka.
- Hej Słońce, gotowa?
- Pewnie. Zamówimy jakieś jedzenie? - Zapytała.
- Chińszczyzna?
- Chińszczyzna - szeroko się uśmiechnęła.
Wykręciłem odpowiedni numer zamawiając jedzenie. Po wejściu do domu Nat od razu poszła się odświeżyć. Włączyłem film zastanawiając się jak mam powiadomić jej mamę o ślubie. Siedziałem jak na szpilkach nasłuchując czy przypadkiem nie zakręciła wody.
Szybko wyciągnąłem telefon zastrzegając numer.
dwudziesty czwarty grudnia, Katedra św. Jana LA, godzina 16, SPRAWA ŻYCIA I ŚMIERCI. PROSZĘ SIĘ KONIECZNIE POJAWIĆ. - wysłano.
Obróciłem mały aparacik w ręku przygryzając wargę. Oby się pojawiła.
Telefon zapiszczał.
Będę.
Krótko zwięźle i na temat, lubię tę kobietę.

03 marca, 2014

rozdział osiemdziesiąty czwarty.

Postanowiono. Jestem już skończona. Pokręciłam twarda głową nadal lekko się kołysząc w rytm wolnej piosenki. Co ja będę musiała zrobić? Nie będę naśladować Diega, bo on mnie znał i na mnie wrzeszczał, a ci ludzie - jeśli tak ich można nazwać, będą przecież przerażeni... Zagubieni. Muszę mieć do nich podejście. Podejście, o którym wcześniej nie miałam żadnego pojęcia. Nadal nie mam.
- Diego - wyszeptałam. - Możliwe jest żebym się zgubiła w przestrzeni? Że nie znajdę duszy? Albo, że nie będę potrafiła wrócić?
Głośno wypuścił powietrze.
- Nie, to jest niemożliwe. Ale nie rozmawiajmy o tym teraz. Nie chcę żebyś się tym stawała. Nie będziesz już sobą.
- Nie martw się - lekko go pocałowałam.
- Chciałbym nie mieć czym.
_______________________________________________________
Nie bijcie, nie krzyczcie itp. Ten rozdział jest długości takiej a nie innej z konkretnego powodu. Następne rozdziały będą (fanfary) z perspektywy Diega więc mam nadzieję, że mi wybaczycie kochane. Pierwszy dzień po feriach  m a s a k r a.

02 marca, 2014

rozdział osiemdziesiąty trzeci.

Skraj lasu usłany był płatkami białych i czerwonych róż. Ludzie zupełnie obcy dla mnie i Diega składali nam gratulację życząc szczęśliwego życia. W pewien sposób było to wspaniałe. Gdzieniegdzie stały malutkie stoliki z kieliszkami, wszędzie unosiły się balony.
- Dobrze się spisałem? - Podleciał do nas rozanielony Mo.
- Bardzo dobrze, stary - Diego poklepał go po ramieniu. - Dziękuję ci, mam u ciebie dług.
- Ah, żeby to jeden - roześmiał się.
Pocałował mnie w policzek, Diega szybko objął życząc nam wszystkiego co najlepsze. Wiedziałam, że stoję tam jak jakiś burak, burak na swojej imprezie.
- Dobra, jadę po Alisson, chyba oszaleje jak to zobaczy! - Wykrzyknął Mo.
Pociągnęłam Diega, by się odrobinę schylił.
- Co to są za ludzie?
- Nie mam pojęcia, Morris pewnie rozdawał jakieś ulotki na mieście i przyszli chętni - roześmiał się.
- Ręce mi opadają. Ale i tak jest idealnie.
- Lecę podziękować tym wszystkim ludziom, idź usiądź, zaraz przyjdę - mocno mnie pocałował.
Cały entuzjazm ze mnie wyparował gdy tylko pomyślałam o mamie. Nie było jej tu, na ślubie pewnie też jej nie będzie. Nie zna kogoś takiego jak Natalia Blanco. Natalia, którą znała umarła już jakiś czas temu. Tata zawsze ze mną jest, ale mama? Jedyna prawdziwie bliska osoba, która znała mnie od A do Z, która czytała ze mnie jak z książki. Teraz jej tu nie ma. Nie ma jej gdy moje życie idzie o kolejne kroki do przodu. W milczeniu popijałam szampana wpatrując się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. Czułam jak łza za łzą spływają po moich policzkach. No nic, wybrałam sobie taki los więc teraz muszę z nim żyć. Nałożyłam uśmiech na twarz udając, że jest okey. Ludzie przechodzili i przyglądali mi się jakbym była kosmitą. Nie zwracając na nich uwagi nadal się uśmiechałam co chwile popijając szampana. Poczułam dźgnięcie w żebra.
- Hej, najszczęśliwsza kobieto pod Słońcem! - Zapiszczała Alice. - Nie wierzę, że ci idioci ukryli przede mną organizację tego przyjęcia.
- Przesadzone i kiczowate, ale słodkie - uśmiechnęłam się najszczerzej jak potrafiłam.
Alice chwyciła się pod boki.
- Jesteś okropna! Ale wracając do tematu - przechadzała się w tę i z powrotem gestykulując rękoma. - Nie powiedzieli mi o niczym bo bym ci wszystko wygadała, rozumiesz to? - Oburzyła się. - W sumie coś bym ci napomknęła, ale niczego byś się nie domyśliła... Nie słuchasz mnie.
- Słucham - podniosłam na nią wzrok.
- Co jest? - Usiadła obok chwytając jeden z kieliszków bacznie mnie obserwując.
Spojrzałam przed siebie myśląc o całej sytuacji.
- Oglądałaś "Mamma Mia"? - Pokiwała głową. - Opowiedz mi końcówkę.
Zmierzyła mnie zdziwionym spojrzeniem.
- A więc do ślubu dochodzi, matka i córka szczęśliwe, jeden z trzech potencjalnych ojców oświadcza się jej matce..
- No właśnie. Ślub. Szczęśliwa matka. Ojciec - spojrzałam na nią. - Nie mam dwóch z trzech wariantów. Ani ojca, który poprowadziłby mnie do ołtarza ani matki, która wypłakiwałaby ze szczęścia oczy. Po ceremonii mocno by mnie przytuliła i powiedziałaby, że jest ze mnie dumna i że strasznie szybko dorosłam, dorosłam na dobrą dziewczynę - opuściłam zrezygnowana głowę.
Nawet nie wiem kiedy ponownie zaczęłam płakać. Otarłam szybko łzy czując jak Alice delikatnie gładzi mnie po ramieniu.
- Przykro mi, kochanie.
- To nie ma znaczenia - pokręciłam głową.
- Co nie ma znaczenia drogie panie? - Poczułam ciężar Diega na swoich ramionach.
- Nie nic. Babskie sprawy - uśmiechnęłam się.
Alice ustąpiła miejsca Diego'wi by mógł koło mnie usiąść, nie traciłyśmy kontaktu wzrokowego.
- Płakałaś? - Zapytał przestraszony.
Pokiwałam lekko głową.
- To miejsce, zaręczyny. Jestem szczęśliwa - uśmiechnęłam się czując jak łzy ponownie napływają mi do oczu.
Diego mocno mnie przytulił, Alice nadal wpatrywała się we mnie przenikliwym wzrokiem. Czegoś szukała w mojej twarzy. Lekko pokręciłam głową. Diego nie mógł się dowiedzieć o mamie, ojcu i wszystkim co powiedziałam Alice, tylko by się zmartwił.
- Będzie wspaniale - obiecał.
- Idziemy tańczyć? - Zapytałam.
Nie czekając na odpowiedź pociągnęłam go na środek uciekając od wzroku Alice, nadal czułam jak wywierca mi dziurę w plecach. Ona coś knuje.
Szykujemy dla ciebie zlecenie, lepiej poproś znajomych o rady. Przydadzą ci się. Oh i życzę szczęścia w tym twoim dłuuugim życiu. - Angel szyderczo się roześmiał.