20 marca, 2014

rozdział dziewięćdziesiąty czwarty.

- O kurwa!
- Co robimy? - Zapytał spanikowany Morris.
- Zauważyły samochód? - Przetarłem podminowany twarz.
- Chyba nie.
- Macie tylne wyjście? - Zapytałem ekspedientkę.
- Panna młoda na horyzoncie? - Uśmiechnęła się ironicznie.
- Szybko kobieto!
- Chodźcie - skierowała się na zaplecze.
- Ratujesz nam tyłek. Jakby zauważyły samochód to powiedz, że jest twój - pokierował nią Morris.
- Coś wymyśle. Powodzenia na nowej drodze życia - kiwnęła głową.
- Dzięki - uśmiechnąłem się.
Natalia i Alice zdążyły wyjść do sklepiku w ogóle nie przejmując się znajomym samochodem. Szybko odpaliłem pojazd i z piskiem opon popędziłem do kościoła.
- Kurwa...
- Co znowu? - Zapytał Morris oglądając swoje buty.
- Nie mam smokingu...
- Fuck, brachu gdzie ty masz głowę?!
- Człowieku, zobaczyłyby nas. Byłyby kolejne pytania, kolejne kłamstwa.
- Dobra, wyluzuj. Przyjedziesz tu w drodze na ceremonię. Dziewczyna nie jest głupia, zobaczy że zostawiłeś.
- Racja.
Zatrzymałem się przed kościołem. Jest przepiękny, ogromny szarawy budynek, wygląda jak oblany cementem. Wielki okrąg nadawał mu delikatności, co w sumie nie było możliwe, ale jednak, uśmiechnąłem się, za tydzień będę stał przed ołtarzem z Natalią, właśnie w tym kościele.
- Nie rozczulaj się - Mo pociągnął mnie w stronę masywnych drzwi.
Z szacunkiem uklęknąłem składając ręce w zwyczajowy gest dla chrześcijan.
Podeszliśmy powoli do konfesjonału, delikatnie zapukałem. Wyłonił się starszy mężczyzna, z ogromnym, siwym zakolem. Wyglądał na dość łagodnego, ale stanowczego, norma dla księży.
- Szczęść Boże - uśmiechnąłem się.
- Witajcie. Co was tu sprowadza?
- Ślub.
- Oh, gratuluję i życzę szczęścia - złapał za kotarę.
- Nie, nie, nie. Chciałem zamówić termin.
- Nie ma terminów.
- Są. Proszę o 24 grudnia - uśmiechnąłem się wyciągając portfel i powoli zacząłem odliczać banknoty.
- Nie ma opcji - odparł ksiądz.
Spojrzałem na niego spod rzęs z ironicznym uśmiechem.
- Jest opcja. Chciałby ksiądz grzech przeciw Najwyższemu, odmawiając młodym ślubu?
- Szantażujesz mnie młody człowieku, to jest grzech.
- Ja już jestem w piekle więc grzech to dla mnie nic.
- Diego...
- Trzy tysiące wystarczą? - Zapytałem ignorując ostrzegawczy głos Morrisa.
- Jesteś przeklęty... Nie wpuszczę diabła przed obliczę Pana - wysyczał ksiądz.
Przewróciłem oczami. Chwyciłem kapłana za głowę zmuszając go by spojrzał mi w oczy, które płonęły.
- Starałem się być miły. Teraz porozmawiamy inaczej.
- Zostaw mnie, szatanie.
- Dwudziestego czwartego grudnia odprawisz ceremonię ślubną Natalii Blanco i Diego Ramos, bez zbędnych gadek. Starodawna przemowa wystarczy.
Puściłem księdza o pustych oczach bez wyrazu.
- Ostateczność - wzruszyłem ramionami. - Co będziesz robił dwudziestego czwartego grudnia?
- Odprawiam ceremonię ślubną Natalii Blanco i Diego Ramos - odparł mechanicznie ksiądz.
- Pójdziesz do piekła - odparł Mo, który stał z założonymi rękami na piersi.
- Nic innego mi nie pozostało - uśmiechnąłem się. - Wracamy?

4 komentarze:

  1. Diego naprawdę jest szatanem XD Ja też zawsze mówię, że do nieba nie pójdę, bo tam mało ludzi się dostaje, a w piekle będzie wesoło ;)
    Jestem ciekawa, czy Natalia się dowie, że Diego zapłacił księdzu trzy tysiące i jak na to zareaguje?

    OdpowiedzUsuń
  2. Apage Satanas xD Diego to zło wcielone ;D Biedny ksiądz, zawału mógł dostać Troszkę żałuję, że chłopcom udało się zwiać. Mogła przecież rozpętać się piekielna awantura i byłoby ciekawie. Tak, piekielna. Wciągnęłaś mnie w ten diabelski nastrój :D
    Podobnie jak Klaudia, od razu zaczęłam zastanawiać się, co zrobi Nati, gdy dowie się w jaki sposób Diego załatwił tak szybko termin... Może powie, że "piekło go pochłonie" ;) Jezu, odbija mi, przepraszam. Ten rozdział po prostu zaraża optymizmem :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń