30 listopada, 2013

rozdział pierwszy.

Każdy pewnego dnia umiera. Prędzej lub później. W końcu dobiega czas, gdy na starość masz wspaniałego, siwego męża, dzieci i wianuszek wnuków lub ten nieciekawy sposób, gdy giniesz przez przypadek lub gdy jakiś psychopata widzi w tobie szatana i dźga cię nożem. W każdym bądź razie, ja chce zginąć za jakiś czas. Długi czas. Śmiercią naturalną. Chcę żyć szczęśliwie przez sześćdziesiąt lat jeśli nie więcej. Chcę mieć na koncie swego żywota wiele wspaniałych wspomnień z przyjaciółmi, których kiedyś zdobędę. Którzy polubią mnie taką jaką jestem naprawdę. Na koniec, chcę umrzeć u boku wspaniałego męża, w którym przez lata miałabym wsparcie i kochałby mnie ponad wszystko inne.
W gruncie rzeczy jestem odważna, lecz nie jestem lubiana i stąd moja aspołeczność. Nigdy nie miałam wspaniałych przyjaciółek, z którymi godzinami śmiałabym się, obgadywała wstrętne zołzy i zachwycała się zwyczajnymi, nic nie wartymi chłopakami. Tak mam szesnaście lat i uważam, że ci chłopcy są bezwartościowi.
Pobudka. W tle „Bye bye bye”. Mimo, że to piosenka z młodości mojej najukochańszej mamy, uwielbiam piosenkę jak i zespół ponad wszystko. A już w szczególności lidera grupy. Mój pokój wygląda jak jakieś beznadziejne, plotkarskie magazyny, które dziewczyny w moim wieku tak lubią czytać. Na każdej ze ścian jest chyba z trzydzieści podobizn mojego prywatnego Adonisa, Justin'a Timberlake'a. Zakochałam się w jego piosenkach, jak również w kawałkach N-Sync z jego młodości. Mimo tego, że uważam, że chłopcy w moim wieku są beznadziejni, to gdy Justin był moim rówieśnikiem musiał być wspaniały!
Gdy wychodzę zaspana do małej toalety naprzeciwko mojego pokoju, z dołu słyszę śpiew (jeśli można tak nazwać ten fałsz) mojej mamy. Nagle przypominam sobie jacy byliśmy szczęśliwi pewnego wrześniowego dnia, gdy nakryłam tańczących rodziców. Oczywiście musiałam być w centrum uwagi, więc rzuciłam się na nich ze śmiechem i całą trójką tańczyliśmy, do momentu, gdy mama zauważyła, która jest godzina i sprowadziła nas na ziemię. Na to wspomnienie od razu się uśmiecham, lecz zaraz pojawia się ukłucie w okolicy serca, gdy przypominam sobie, że to się nigdy nie powtórzy, gdyż mój tata odszedł 3 lata temu. Był chory na białaczkę. Gdy poszedł do lekarza okazało się, że już nic nie da się zrobić, gdyż to było już poważne stadium choroby. Kręcę głową by odgonić złe myśli.
Gdy zeszłam na dół, mama przywitała mnie promiennym uśmiechem. Podeszłam do lodówki, gdzie niewielkim magnesem w kształcie serduszka, wisi zdjęcie mamy, mnie i taty, z czasów gdy był jeszcze zdrowy. Delikatnie dotknęłam twarz taty opuszkiem palca, bojąc się, że zaraz zniknie. Strasznie za nim tęsknimy.
- O której dzisiaj będziesz?- zapytała mama.
- Nie wiem, pewnie gdzieś koło piątej. A czemu pytasz?- spytałam zdziwiona.
- Nie powiesz mi chyba, że zapomniałaś? Nie wierze! Jak mogłaś zapomnieć o dzisiejszym dniu?!- z udawaną naganą mama objęła mnie, podając kalendarz.
Tego się obawiałam najbardziej. 23 października. Różowym zakreślaczem narysowane serce i w środku napis: NATI 17 !!! Zapomniałam o własnych urodzinach...Nienawidzę obchodzić urodzin, ta cała uwaga doprowadza mnie do płaczu. Od śmierci taty, wole przyglądać się z daleka niż z centrum. Nie wiem dlaczego, ale w sumie podoba mi się to.
- Tak zapomniałam, przepraszam. Ale nie szykuj nic specjalnego, wiesz, że tego nie lubię.- odpowiedziałam z bladym uśmiechem.
Mama popatrzyła na mnie z dezaprobatą, ale zaraz na jej twarz wrócił szeroki uśmiech. Za to ją tak bardzo kochałam.
- Oczywiście, jak sobie życzysz kochanie. Choć osobiście uważam, że powinnaś się w ten dzień wyszaleć, jak na siedemnastolatkę przystało. A'propo śniadanie na stole, solenizantko.- mama delikatnie pchnęłam mnie do stołu.
Na stole były moje ulubione naleśniki z czekoladą i bananami, a do tego sok pomarańczowy.
- Jesteś najlepsza!- przytuliłam ją najmocniej jak potrafię, by okazać jak bardzo jestem wdzięczna.
- Wiem.- odpowiedziała z kuchni, po chwili usłyszałam jej perlisty śmiech.
Nucąc „I Want You Back” pałaszowałam urodzinowe śniadanie. Czuję, że po tym posiłku przytyje z 5 kg.
- Lecę, do zobaczenia wieczorem. Tylko pamiętaj żeby nie przesadzać, proszę cię.- krzyknęłam z przedpokoju.
Gdy czekałam na odpowiedź stanęłam przed lustrem i zastanawiam się co jest ze mną nie tak. Nie narzekam na swój wygląd, nie jestem ani za chuda ani za gruba. Taka w sam raz. Mam długie kasztanowe włosy i błyszczące niebieskie oczy. Gdy się śmieje pojawia mi się dołeczek w prawym policzku, mama strasznie go lubi, powtarza że ma w sobie taki swój urok. Na nosie mam strasznie dużo piegów. Bóg nie mógł mnie bardziej pokarać. Nigdy nie uważałam się za piękną, choć to zawsze ja miałam powodzenie u chłopaków. Mówili, że jestem inna niż pozostałe...
- Dobrze, dobrze. Pamiętam. Nie martw się. Kocham cię, Nat.- całując mnie w policzek, w końcu puszcza mnie do szkoły.
- Ja ciebie bardziej i dziękuje ci za wszystko.- mocno ją przytuliłam i wyszłam.
Odetchnęłam głęboko październikowym powietrzem czując ulgę. Tutaj nie muszę udawać, że urodziny mnie cieszą lub że przejmuję się nimi. Mogę się teraz nad wszystkim zastanowić.

29 listopada, 2013

Prolog.

Była sobie dziewczyna. Zwykła. Przeciętna. Zupełnie nic w niej nie było wyjątkowego. W końcu umarła. Zdradzę wam tajemnice. Tylko nikomu jej  n i e   m o ż e c i e zdradzić. Ta dziewczyna, to ja. Niestety żyję. Jeszcze.


Po raz kolejny stałam sama w tłumie ludzi czekając na jego przyjście. Zauważyłam już idealny profil, oczy, w których potrafię się zatracić bez pamięci. Jego usta układają się w słowa, które słyszę tylko ja „Kocham Cię”. Tak bardzo chciałam usłyszeć to wyznanie, a po nich zatopić się w idealnym uścisku, w którym znajdywałam bezpieczeństwo już tyle razy. Ale teraz byłoby inaczej, jego bliskość, mówiłaby mi o tym, jak moje ciało pasuje do jego, a moje usta idealnie pasują do jego ust, gdy kładę głowę na jego piersi, czując jego zapach będę wiedziała, że jest prawdziwy. Tak idealnie, tak nierzeczywiście. Biegnę do niego. Przepycham się łokciami, by jak najszybciej się w niego wtulić, lecz on coraz bardziej się oddala. Gdy dotarłam do miejsca, w którym przed chwilą stał. Jego już tam nie było. Rozpłynął się w powietrzu, a ja tam stałam i nawet nie wiem, kiedy zaczęły mi płynąć łzy. Gorzkie niczym strata i niepewność...zagubienie. Zaczęło padać, a ja nadal tam stałam i oczekiwałam, że znowu go zobaczę. Wiedziałam jednak, że wróci. Zawsze wracał.........

Powitanie.

No więc, nigdy nie wiem od czego zacząć. Nie byłoby mnie tu gdyby nie wiercenie w brzuchu, mojej koleżanki (http://spojrz-w-oczy-nadziei.blogspot.com/ -to jej osobisty blog. Serdecznie zapraszam, bo warto). Zobaczymy jak mi pójdzie. Oczywiście jestem otwarta na każdą opinię i pozytywną i negatywną. Miłego czytania, mam nadzieję, że spodobają się wam moje wypociny. ;)