Każdy pewnego dnia umiera. Prędzej
lub później. W końcu dobiega czas, gdy na starość masz
wspaniałego, siwego męża, dzieci i wianuszek wnuków lub ten
nieciekawy sposób, gdy giniesz przez przypadek lub gdy jakiś
psychopata widzi w tobie szatana i dźga cię nożem. W każdym bądź
razie, ja chce zginąć za jakiś czas. Długi czas. Śmiercią
naturalną. Chcę żyć szczęśliwie przez sześćdziesiąt lat
jeśli nie więcej. Chcę mieć na koncie swego żywota wiele
wspaniałych wspomnień z przyjaciółmi, których kiedyś zdobędę.
Którzy polubią mnie taką jaką jestem naprawdę. Na koniec, chcę
umrzeć u boku wspaniałego męża, w którym przez lata miałabym
wsparcie i kochałby mnie ponad wszystko inne.
W gruncie rzeczy jestem
odważna, lecz nie jestem lubiana i stąd moja aspołeczność. Nigdy
nie miałam wspaniałych przyjaciółek, z którymi godzinami
śmiałabym się, obgadywała wstrętne zołzy i zachwycała się
zwyczajnymi, nic nie wartymi chłopakami. Tak mam szesnaście lat i
uważam, że ci chłopcy są bezwartościowi.
Pobudka. W tle „Bye
bye bye”. Mimo, że to piosenka z młodości mojej
najukochańszej mamy, uwielbiam piosenkę jak i zespół ponad
wszystko. A już w szczególności lidera grupy. Mój pokój wygląda
jak jakieś beznadziejne, plotkarskie magazyny, które dziewczyny w
moim wieku tak lubią czytać. Na każdej ze ścian jest chyba z
trzydzieści podobizn mojego prywatnego Adonisa, Justin'a
Timberlake'a. Zakochałam się w jego piosenkach, jak również w
kawałkach N-Sync z jego młodości. Mimo tego, że uważam, że
chłopcy w moim wieku są beznadziejni, to gdy Justin był moim
rówieśnikiem musiał być wspaniały!
Gdy wychodzę zaspana do
małej toalety naprzeciwko mojego pokoju, z dołu słyszę śpiew
(jeśli można tak nazwać ten fałsz) mojej mamy. Nagle przypominam
sobie jacy byliśmy szczęśliwi pewnego wrześniowego dnia, gdy
nakryłam tańczących rodziców. Oczywiście musiałam być w
centrum uwagi, więc rzuciłam się na nich ze śmiechem i całą
trójką tańczyliśmy, do momentu, gdy mama zauważyła, która jest
godzina i sprowadziła nas na ziemię. Na to wspomnienie od razu się
uśmiecham, lecz zaraz pojawia się ukłucie w okolicy serca, gdy
przypominam sobie, że to się nigdy nie powtórzy, gdyż mój tata
odszedł 3 lata temu. Był chory na białaczkę. Gdy poszedł do
lekarza okazało się, że już nic nie da się zrobić, gdyż to
było już poważne stadium choroby. Kręcę głową by odgonić złe
myśli.
Gdy zeszłam na dół, mama przywitała mnie promiennym uśmiechem. Podeszłam do lodówki, gdzie niewielkim magnesem w kształcie serduszka, wisi zdjęcie mamy, mnie i taty, z czasów gdy był jeszcze zdrowy. Delikatnie dotknęłam twarz taty opuszkiem palca, bojąc się, że zaraz zniknie. Strasznie za nim tęsknimy.
Gdy zeszłam na dół, mama przywitała mnie promiennym uśmiechem. Podeszłam do lodówki, gdzie niewielkim magnesem w kształcie serduszka, wisi zdjęcie mamy, mnie i taty, z czasów gdy był jeszcze zdrowy. Delikatnie dotknęłam twarz taty opuszkiem palca, bojąc się, że zaraz zniknie. Strasznie za nim tęsknimy.
- O której dzisiaj
będziesz?- zapytała mama.
- Nie wiem, pewnie gdzieś
koło piątej. A czemu pytasz?- spytałam zdziwiona.
- Nie powiesz mi chyba, że
zapomniałaś? Nie wierze! Jak mogłaś zapomnieć o dzisiejszym
dniu?!- z udawaną naganą mama objęła mnie, podając kalendarz.
Tego się obawiałam
najbardziej. 23 października. Różowym zakreślaczem narysowane
serce i w środku napis: NATI 17 !!! Zapomniałam o własnych
urodzinach...Nienawidzę obchodzić urodzin, ta cała uwaga
doprowadza mnie do płaczu. Od śmierci taty, wole przyglądać się
z daleka niż z centrum. Nie wiem dlaczego, ale w sumie podoba mi się
to.
- Tak zapomniałam,
przepraszam. Ale nie szykuj nic specjalnego, wiesz, że tego nie
lubię.- odpowiedziałam z bladym uśmiechem.
Mama popatrzyła na mnie z
dezaprobatą, ale zaraz na jej twarz wrócił szeroki uśmiech. Za to
ją tak bardzo kochałam.
- Oczywiście, jak sobie
życzysz kochanie. Choć osobiście uważam, że powinnaś się w ten
dzień wyszaleć, jak na siedemnastolatkę przystało. A'propo
śniadanie na stole, solenizantko.- mama delikatnie pchnęłam mnie
do stołu.
Na stole były moje ulubione
naleśniki z czekoladą i bananami, a do tego sok pomarańczowy.
- Jesteś najlepsza!-
przytuliłam ją najmocniej jak potrafię, by okazać jak bardzo
jestem wdzięczna.
- Wiem.- odpowiedziała z
kuchni, po chwili usłyszałam jej perlisty śmiech.
Nucąc „I Want You Back”
pałaszowałam urodzinowe śniadanie. Czuję, że po tym posiłku
przytyje z 5 kg.
- Lecę, do zobaczenia
wieczorem. Tylko pamiętaj żeby nie przesadzać, proszę cię.-
krzyknęłam z przedpokoju.
Gdy czekałam na odpowiedź
stanęłam przed lustrem i zastanawiam się co jest ze mną nie tak.
Nie narzekam na swój wygląd, nie jestem ani za chuda ani za gruba.
Taka w sam raz. Mam długie kasztanowe włosy i błyszczące
niebieskie oczy. Gdy się śmieje pojawia mi się dołeczek w prawym
policzku, mama strasznie go lubi, powtarza że ma w sobie taki swój
urok. Na nosie mam strasznie dużo piegów. Bóg nie mógł mnie
bardziej pokarać. Nigdy nie uważałam się za piękną, choć to
zawsze ja miałam powodzenie u chłopaków. Mówili, że jestem inna
niż pozostałe...
- Dobrze, dobrze. Pamiętam.
Nie martw się. Kocham cię, Nat.- całując mnie w policzek, w końcu
puszcza mnie do szkoły.
- Ja ciebie bardziej i
dziękuje ci za wszystko.- mocno ją przytuliłam i wyszłam.
Odetchnęłam głęboko
październikowym powietrzem czując ulgę. Tutaj nie muszę udawać,
że urodziny mnie cieszą lub że przejmuję się nimi. Mogę się
teraz nad wszystkim zastanowić.